Długo zastanawiałam się nad tym, którędy przejechać przez Francję, żeby zobaczyć to co wydawało mi się najciekawsze. Nie mogłam pozwolić sobie i na północ, a co za tym idzie Paryż oraz przepiękny zamek Mont-Saint Michel (do którego konieczne muszę wrócić) i na południe. Bardziej po drodze było mi południe, tak więc na planie trasy Eurotripu (o planowaniu takiego tripu przeczytacie tutaj) znalazła się malownicza przejażdżka wzdłuż Lazurowego Wybrzeża, z wisienką na torcie w postaci Monako (a przynajmniej przed wyruszeniem tak myślałam).
Jak było w rzeczywistości? Doczytajcie do końca.
Lazurowe Wybrzeże nazywane też często Riwierą Francuską, ciągnie się już od granicy z Włochami, przez Monako, Cannes aż do Cassis – miasta położonego nieco na wschód od Marsylii. Zaczęło rozrastać się w latach trzydziestych XIX wieku, a więc nie aż tak dawno jakby mogło się wydawać. Wcześniej większość tak popularnych dziś miast Riwiery było po prostu wioskami rybackimi. Najpierw stało się popularne wśród Anglików, którzy przybywali tutaj żeby zaznać trochę słońca (wcale się nie dziwię). Potem coraz więcej Europejczyków, głównie arystokracja, zaczęło wybierać tą część kontynentu na wakacyjny relaks.
Obecnie Lazurowe Wybrzeże kojarzy się z czymś ekskluzywnym i przeznaczonym przede wszystkim dla światowych sław i milionerów. Ale Riwiera Francuska jest na każdą kieszeń – ile pieniędzy wydamy tutaj zależy tylko od nas. My w ramach totalnej rozpusty zamiast spania na dziko, po raz pierwszy na tripie skorzystaliśmy z kampingu z gorącą wodą pod prysznicem. Uwierzcie, że poczułam się jak gwiazda Hollywood 🙂
Pierwszym przystankiem Francuskiej Riwiery było Monako – drugie najmniejsze (po Watykanie) państwo na świecie. A właściwie to państwo-miasto. Innym tego typu tworem jest Singapur i Malta. Monako ma nieco ponad 2 km kwadratowe powierzchni, przy czym 50 kilometrów dróg i aż całe 2 kilometry linii kolejowej. Jest najgęściej zaludnionym państwem w Europie. Ale jest też najgęściej zaludnionym przez milionerów państwem na świecie – bo stanowią oni aż 1/3 wszystkich mieszkańców. Powoli zaczyna brakować dla nich mieszkań, przez co jakiś czas temu rozpoczęła się budowa nowej dzielnicy miasta – Le Portier, która docelowo ma wykraść trochę ziemi morzu. Zasypanych zostanie aż 6 hektarów Morza Śródziemnego (zupełnie nie rozumiem takiego rozwiązania problemu). Niestety to nie pierwsza taka akcja w Monako. Na takiej samej zasadzie powstała dzielnica Fontvieille.
W Monako spędziłam kilka godzin, ale od tego przepychu i tak bardzo bogatych ludzi mijanych na ulicach, z ulgą odjechałam z tego miejsca. Czułam się tam trochę jak podczłowiek… Ale absolutnie nie odradzam Wam zawitania w tej nietypowej krainie! Wręcz przeciwnie, jeśli już jesteście w tej części Europy, do Monako warto zawitać.
5 r z e c z y, k t ó r e w M o n a k o t r z e b a z o b a c z y ć:
1. Widok na miasto z góry. Do Monako wjeżdżaliśmy od Mentony drogą D6007 i jak tylko w dole przy morzu ujrzeliśmy to miasto-państwo, zaparkowaliśmy busa na zatoczce żeby podziwiać i oczywiście obfotografować to miejsce. Droga ta jest bezpłatna a widoki niezapomniane. Szczerze muszę przyznać, że to właśnie Monako z góry zrobiło na mnie największe wrażenie.
2. Monta Carlo – czyli ta najbogatsza dzielnica z kasynem w sercu. Jest jedną z 10 najdroższych dzielnic (a dokładnie ulica Avenue Princess Grace) na świecie. To że byłam w tak bogatym miejscu na ziemi, najłatwiej zauważyć po mijających mnie samochodach. Niektóre w nich wyglądały niczym wyjęte z filmu sci-fi. No i oczywiście kasyna, których w tej części miasta są aż cztery: Sun Casino, Casino Cafe de Paris, Monte-Carlo Bay Casino i oczywiście Casino Monte Carlo – to najbardziej znane. Klikajcie tutaj i już teraz sprawdźcie jak pięknie prezentuje się to ekskluzywne miejsce zabaw – tym wirtualnym spacerem można zerknąć nawet na stoły do gry w ruletkę czy pokera. Bilet wstępu dla osoby dorosłej kosztuje 17 euro (12 euro od października do kwietnia), kupuje się go na miejscu przy okazaniu dokumentu ze zdjęciem. Kasyno można zwiedzać codziennie poza dniami Grand Prix Monte Carlo od godziny 9 do 24. Od godziny 14, kiedy kasyno jest otwierane dla graczy, niektóre jego części są niedostępne dla turystów (można wtedy spróbować szczęścia grając w Jednorękiego Bandytę). Wtedy też obowiązuje nieco bardziej oficjalny strój. Kiedy ja byłam w Casino Monte Carlo można było bezpłatnie wejść do głównego holu, co już i tak robi piorunujące wrażenie.
3. Zamek królewski. Udało mi się załapać przy nim na zmianę warty. Pałac, w którym urzęduje głowa księstwa (rodzina królewska na stałe mieszka w prywatnym ranczo poza Monako), znajduje się w starej części miasta. Trzeba się trochę wspiąć pod górę, ale widoki są powalające. Serio! Możliwe jest też zwiedzanie wnętrza zamku – 8 euro za dorosłą osobę. Osobiście wolałam podziwiać Monako na świeżym powietrzu.
4. Tor wyścigowy. To właśnie tutaj znajduje się jeden z najstarszych torów wyścigowych Formuły 1 na świecie. Co roku po tych krętych i trudnych drogach ścigają się bolidy. Jeśli interesowałoby Was oglądanie tych poczynań na żywo, warto pomyśleć o tym duuuuużo wcześniej i to nie tylko po to, żeby mieć sporo czasu na zaoszczędzenie odpowiedniej kwoty – bilety na miejsce stojące gdzieś z boku zaczynają się od 70 euro, ale też na znalezienie miejsca do spania – hotele rozchodzą się migiem.
5. Spacer po uliczkach Monako. Lubię tak poznawać nowe miejsca, bo na takiej nieplanowanej przechadzce zawsze można natknąć się na coś niezwykłego. W Monako znajdziecie alejkę z odciśniętymi stopami sportowców, udało mi się tam znaleźć nawet stopę Polaka!
Monako jest wybudowane na zboczu wzgórz, przez co trzeba się nieźle nagimnastykować wchodząc raz wyżej raz niżej. Można się wspomóc windami i ruchomymi schodami, tak dyskretnie wkomponowanymi w otoczenie, że nie zawsze udało mi się je zobaczyć. To właśnie w Monako nakręcono jeden z moich ulubionych filmów Miłość! Nie przeszkadzać z Audrey Tautou w roli głównej.
Przemieszczanie się po Monako jest nieco skomplikowane ze względu nie nierówność terenu i bardzo, bardzo wąskie uliczki. Nasz wielki bus nie ułatwiał nam sprawy. W pewnym momencie tak utknęliśmy na jednym z zakrętów, że nawet jadąca na sygnale za nami karetka pogotowia musiała zawrócić i pojechać inną drogą. Parkingi znajdziecie najczęściej w “podziemiach” budynków i wbrew pozorom wcale nie są tak drogie jakby mogło się to wydawać – średnio około 2-3 euro za godzinę. Warto pozbyć się samochodu tak szybko jak tylko się da – Monako jest na tyle małe, że spokojnie i wygodnie zwidzicie je pieszo.
W Monako byłam krótko, pewnie przeoczyłam niejedno z ważnych miejsc. Poza tym jeszcze wtedy nie myślałam o tym, że będę kiedyś pisać bloga podróżniczego, a uwierzcie mi, wtedy inaczej szykuję się do zwiedzania nowych miejsc. Dlatego żeby nieco poszerzyć Wasze zwiedzanie Monako, sprawdźcie też tutaj co jeszcze warto byłoby zobaczyć.
5 m i e j s c, k t ó r e w a r t o z w i e d z i ć n a L a z u r o w y m W y b r z e ż u:
Gdyby tak wymieniać wszystkie miejsca warte odwiedzenia w tej części Francji, rozpisałabym się na kilkanaście stron. Ale że tyle czasu na wyjeździe nie miałam ani ja, ani pewnie Wy jeśli się tam wybierzecie, poniżej łapcie te miejsca, które najbardziej zapadały mi w pamięci.
1.Nicea. Nie planowałam zatrzymywać się w Nicei, przypadkowo przejazdem rzuciła nam się w oczy jej panorama i MUSIELIŚMY zatrzymać się i nacieszyć oczy. Niestety żadne zdjęcie nie nadaje się do publikacji. Zachęceni takim widokiem postanowiliśmy uderzyć do centrum miasta, co zdecydowanie nie było dobrym pomysłem. Utknęliśmy w martwym korku. Niby wtedy było trochę czasu żeby popatrzeć na to miasto, ale wydawało mi się brzydkie i brudne. Bo najlepsze co w Nicei może Was spotkać, to okolice nad morzem, z zwłaszcza Promenada Anglików – ciągnąca się przez 7 kilometrów urokliwa ulica tuż przy Morzu Śródziemnym. To Wam bardzo polecam! Ale przygotujcie się i tutaj na korki (akurat w tym miejscu – pewnie kierowca nie myślał tak samo – mogłabym stać i stać w korku i cieszyć się bryzą znad morza oraz niesamowitym widokiem).
2. Cannes. Chociaż spędziłam tam parę godzin, zdecydowanie chciałabym tam wrócić. Jak na pewno wiecie, Cannes jest europejską stolicą filmu i każdego roku w maju ściąga największe światowe gwiazdy. Najpopularniejszym miejscem w tym mieście jest zdecydowanie ulica nad morzem – bulwar La Croisette z całym szeregiem drogich luksusowych hoteli. A taką perełką wśród nich jest Carlton – najchętniej wybierany przez gwiazdy kina. Przyznam szczerze, że przechadzając się bulwarem (uroku dodawała lampa podświetlająca chodnik na czerwono – niczym czerwony dywan) czułam jakąś magię tego miejsca (czego absolutnie nie podzielali moi współtowarzysze). W Cannes trzeba też pochodzić po słynnej Alei Gwiazd z odciśniętymi dłońmi aktorów. Jeśli mielibyście ochotę zawitać w Cannes w czasie trwania festiwalu (maj), pomyślcie wcześniej o noclegu, bo ceny w tym czasie szybują niesamowicie w górę, a i szybko rozchodzą się nie tylko te „na bogato” miejsca. Ale myślę, że w maju pogoda zdecydowanie pozwala i zachęca do spania pod chmurką. Może być jedynie problem z wyszykowaniem się na którąś z premier filmowych. Podobno wtedy zagęszczenie gwiazd w mieście jest tak duże, że wcale nie trzeba wysilać się, żeby natknąć się na którąś z nich. Jedno jest pewne – muszę kiedyś spróbować! A pomyśleć, że jeszcze wcale nie tak dawno była to mała wioska rybacka…
3. Droga DN7 z Cannes do Saint Tropez. Jak zobaczycie na mapie, nie biegnie ona bezpośrednio przy morzu, ale i tak zrobiła na mnie wrażenie. Droga ta to zwykła jednopasmówka, ale przez to że powadzi przez zmieniającą się wysokość i pełno zakrętów, a po obu stronach porośnięta jest lasami, tak bardzo została mi w pamięci. A nasz kierowca, który po chwilach spędzonych na torze wyścigowym w Monza czy właśnie w Monte Carlo, chyba sam chciał poczuć się jak rajdowiec, bo noga z gazu mu nie schodziła. Pewnie na jego miejscu zrobiłabym dokładnie to samo. Na takiej drodze! Więc jeśli chcecie poczuć trochę adrenaliny na tym Lazurowym Wybrzeżu (i nie utknąć w korku) polecam Wam właśnie DN7. Urokliwą trasą jest też ta wzdłuż wybrzeża – D559, jednak więcej się na niej stoi niż jedzie. Zresztą to taki mankament tej części Europy, że kiedy tylko jest ładna pogoda, powstają nieobliczalne korki. Byłam tak zapatrzona przed siebie, że nie zrobiłam ani jednego zdjęcia. Wybaczcie!
4. Saint Tropez. Miasteczko znane z filmu Żandarm z St. Tropez (a mi zawsze jego nazwa kojarzyła się z tym imprezowym hitem). Najbardziej popularnym miejscem jest oczywiście budynek – posterunek wspomnianego wyżej żandarma granego przez samego Luois de Funes, gdzie obecnie mieści się Muzeum Żandarmerii i Kina w Saint-Tropez (Place Blanqui). Wejście kosztuje 4 euro, więcej znajdziecie tutaj. Poza tym Saint Tropez to przede wszystkim tłumy ludzi, zwłaszcza tych najbogatszych. W porcie zacumowane są jachty miliarderów, a w restauracjach nierzadko można spotkać kogoś znanego z wielkiego ekranu. Jest też ekskluzywny Club 55 – którego główną klientelą są gwiazdy światowego formatu i ludzie z kilkoma zerami na koncie.
5. Marsylia. Tak naprawdę nie jest już zaliczana do Lazurowego Wybrzeża. I może przez to podobała mi się najbardziej – szerokie ulice, więcej przestrzeni, mniejsze korki – czego zdecydowanie zabrakło mi we wcześniejszych miejscach. Marsylia jest drugim co do wielkości miastem we Francji z drugim największym w całej Europie portem, jeż też stolicą Prowansji. Podobno jest to miasto niezbyt bezpieczne, ale nie odczułam tego podczas mojego krótkiego pobytu. Na zwiedzenie Marsylii potrzeba zdecydowanie więcej czasu niż chociażby Cannes.
To żołnierze z Marsylii podczas rewolucji francuskiej śpiewali podczas marszu pieśń wojenną nazwaną później Marsylianką, a obecnie jest ona narodowym hymnem Francji. Koniecznie zobaczyć tutaj trzeba Stary Port – port, który jest tak naprawdę sercem miasta i wszystkie drogi prowadzą właśnie do niego. Poza tym Marsylia ma swoją bazylikę Notre-Dame de la Garde, inne muzea, zabytki, pałace – wszystko co duże miasto mieć powinno. Ale ja polecam w niej zatrzymać się przy morzu – nie pożałujecie, gdziekolwiek przy morzu to będzie. W Marsylii nad morzem wiało okropnie, a my akurat zgłodnieliśmy i musieliśmy uruchomić palnik gazowy, który długo nie chciał z nami współpracować właśnie przez wiatr. Ale w końcu udało się zjeść wykwintny obiad (czytaj: zupki chińskie i gołąbki marki Pudliszki) z niezapomnianym widokiem na Morze Śródziemne. Smakowało wybornie!
Jeśli planujecie wypad tylko na Riwierę Francuską najprościej dolecieć z Polski do Nicei (bezpośrednio LOTem z Warszawy). W Nicei najłatwiej przemieszczać się autobusami lub tramwajami. Jeśli jednak chcecie pojechać też w inne miejsca Lazurowego Wybrzeża (co polecam) najbardziej opłaca się Wam wypożyczyć auto. Autostrady we Francji są płatne (około 20 euro w jedną stronę z Nicei do Cassis), ale można wybrać w nawigacji opcję “bez opłat” do czego zawsze namawiam, a dłuższy czas na drodze zostanie wynagrodzony widokami za szybą.
Nie wiem jak Wy, ale ja w ten zimowy dzień trochę się rozmarzyłam i zatęskniłam za słońcem, wodą i piaskiem… Chętnie wróciłabym nad lazurową wodę i rozgrzany słońcem piasek w Marsylii. A Wy? 🙂
Cześć. Ciekawy opis! Warto na końcu poprawić o tych autobusach z Nicei, bo tanie połączenia są do wielu miast i jest to jedno z największych udogodnień dla turystów w regionie :). Możesz dojechać np, autobusem 200 do Cannes i 100 do Monako. Każdy za jedyne 1,5 euro! 🙂 Pozdrowienia z Nicei, Tomek.
Tomek wielkie dzięki! Już aktualizuje 🙂 nie ma to jak fachowa porada miejscowego 🙂