Jak zorganizować swój własny Eurotrip pisałam tutaj. Poniżej znajdziecie wieści z trasy mojego tripa po Europie – trasy przez Niemcy, Austrię, Lichtenstein, Szwajcarię i Włochy.
Miłego czytania, a jeszcze milszego zwiedzania tych i innych miejsc 🙂
A tymczasem…
Poranek dnia ZERO pachniał przygodą. Dla wszystkich z nas był to zupełnie nowy sposób na wakacje. Pierwszy postój z noclegiem zaplanowany został na Szwajcarię lub Włochy – jezioro Lugano. Trochę ponad tysiąc kilometrów. W nawigacji ustawiliśmy nieodwołalnie – unikać opłat, przez co nie raz “nieco” więcej czasu spędziliśmy na drodze. Nie zatrzymywaliśmy się inaczej niż za potrzebą. I tak przejechaliśmy przez Niemcy (autostradami, bo bezpłatne), potem kawałek Austrii (tutaj na autostradach obowiązuje winieta, dlatego jechaliśmy drogami krajowymi). Na zwiedzanie zatrzymaliśmy się dopiero w stolicy Lichtensteinu (bezpłatne autostrady) – Vaduz, a że była już nocna pora i miasto jakby wymarłe (dziwiliśmy się, bo to w końcu stolica!) zwiedzanie nie trwało długo, skusiliśmy się tylko na szaloną sesję zdjęciową z zamkiem w tle i ruszyliśmy dalej.
W Szwajcarii na autostradach obowiązuje winieta, opłata pobierana jest też przy przejeździe przez niektóre tunele – my przejechaliśmy ten etap po drogach bezpłatnych, zeszło nieco więcej czasu, ale wynagrodziły nam to krajobrazy.
Nad Lugano dotarliśmy o 3 w nocy. Miał być nocleg na zielonej trawce, a tu z jednej strony wody jeziora, z drugiej skaliste Alpy. Krążyliśmy po mieście bezskutecznie szukając dobrej miejscówki. Na dodatek zatrzymała nas policja, podejrzliwie wypytując którego CAMPINGU szukamy, jakby doskonale zdawała sobie sprawę, do czego się przymierzamy. Dla świętego spokoju (a raczej żeby w razie czego mandat za spanie na dziko zapłacić w euro a nie frankach) przejechaliśmy przez granicę.
Włochy! Sytuacja z wodą i skałami bez zmian. Ostatecznie zaparkowaliśmy busa na zatoczce przy drodze i tak spędziliśmy pierwszą noc śpiąc w szóstkę w aucie na (jak się rano okazało) przystanku autobusowym. Niewygodę krótkiej i chłodnej nocy wynagrodziły nam rano obłędne widoki. Nawet nie zdawaliśmy sobie nocą sprawy, że aż w tak pięknym miejscu błądziliśmy.
Rano po fikcyjnej toalecie i szybkim śniadaniu na parkingu, wyruszyliśmy pieszo cieszyć oczy alpejskimi pejzażami.
Lugano to zarówno szwajcarskie miasto, jak i jezioro, położone już na granicy, przez to można nad tym jeziorem wypoczywać i w Szwajcarii i we Włoszech. Kiedyś przejeżdżałam wzdłuż jeziora autokarem jadącym we francuskie Alpy, zapadła mi w pamięci jego nazwa i piękne widoki. Przez to znalazło się na mojej liście Eurotripu.
Poza obłędnymi widokami (połączenie wody i gór zawsze jest obłędne), znajdziecie też tutaj kilka zabytkowych budowli, głównie kościołów, parki, muzea. Listę miejsc do zobaczenia wraz z krótkimi opisami znajdziecie tutaj. A ja mogę Wam polecić wejście (jest możliwość wjechania kolejką) na górę Bre (tylko 925 m n.p.m.). Nie jest to wymagające wejście, a widoki są zapierające dech w piersiach. Nam przy wejściu towarzyszyło stado krów.
Lugano warto odwiedzić – jak ktoś trafnie podsumował to miejsce – niewielkie miasto z wielkimi widokami.
Włochy (płatne autostrady na bramkach, płatne niektóre tunele i wjazd do Mediolanu – 5 euro, który jakimś cudem nas nie obowiązywał). Wybraliśmy oczywiście podróż bez opłat – czyli drogi bardziej interesujące widokowo.
We Włoszech zatrzymaliśmy się właśnie w Mediolanie – tak zwanej europejskiej stolicy mody. Dobrze, że zawitaliśmy tam na początku tripa, kiedy jeszcze mieliśmy czyste i w miarę wyprasowane ubrania. My sami też byliśmy jeszcze czyści, dlatego nie odstawaliśmy aż tak bardzo od mediolańskiej ludności. Musieliśmy się przyzwyczaić do przemieszczania się wielkim busem po niezbyt wielkich włoskich ulicach, a zwłaszcza do jego parkowania. Szło nam coraz lepiej.
Co zwiedzić w Mediolanie mając kilka godzin?
Katedrę Duomo, plac przed nią i widok z dachu. To niej był mój pierwszy raz w Mediolanie, ale Duomo i tak zrobiło na mnie piorunujące wrażenie. Myślę, że to jedno z tych miejsc, które zachwyca zawsze. Jeśli już tam jesteście, a nie macie zbyt dużo czasu ani pieniędzy, zamiast wchodzić do wnętrza katedry (jest bezpłatne, ale zwykle są kolejki), bardziej polecam Wam wejście (albo wjazd windą) na dach katedry, skąd będziecie mogli podziwiać panoramę Mediolanu. Warto wydać te 7 euro (za wejście po schodach) lub 12 euro (wjazd windą). Plac przed Duomo też robi wrażenie. Uważajcie tam na pracowników „obsługi gołębi” – wsuną Wam do ręki kilka ziarenek, za co potem będą za Wami chodzić i żądać zapłaty. Poza tym mając te ziarenka w ręku, uważajcie też na gołębie – zaatakują Was, będą siadać nawet na głowie!
Będąc w Mediolanie nie sposób też ominąć galerii Vittorio Emanuele II – ze względu na ceny, posłużyła nam ona tylko za tło do zdjęć. Ale nawet nie mając pliku euro w portfelu, zajrzeć tam po prostu musicie. Nawet mozaikowa marmurowa posadzka jest jedyna w swoim rodzaju.
W Mediolanie znajdziecie jeszcze ciekawy Zamek Sforzów z fontanną przed nim. Dla miłośników zakupów już w miarę w przystępnych cenach polecam ulicę wypełnioną butikami i znanymi nam też z Polski sieciówkami z ciuchami – Corso Buenos Aires. Jest też stadion San Siro – wejście kosztuje 17 euro (bilet kupicie tutaj albo w kasie przy stadionie) – cena obejmuje zwiedzanie stadionu i muzeum.
Będąc we Włoszech postanowiliśmy zahaczyć o jeszcze jeden sportowy punkt – położony 12 km od Mediolanu tor Formuły 1 – Monza. Wyjeżdżając z Mediolanu utknęliśmy w takim korku, że nasz kierowca postanowił uciąć sobie szybką drzemkę – lekko wjechał w auto przed nami. Zapadła nerwowa cisza… Po może minucie, może dwóch z auta przed nami wyszedł starszy pulchniutki Włoch, zerknął na swój zderzak, machnął ręką wołając głośno NO PROBLEM i wrócił do auta. Odetchnęliśmy z wielką ulgą. Aż wolę nie myśleć co by było, gdyby do takiej sytuacji doszło w Szwajcarii….
Monza z torem wyścigowy Autodromo Nazionale di Monza, gdzie odbywają się wyścigi Gran Prix Włoch Formuły 1 na naszej trasie tripu znalazła się przypadkowo. W ciągu tygodnia tor wyścigowy można zwiedzić bezpłatnie, w weekendy dorosła osoba zapłaci 5 euro, dzieci do 11-go roku życia 1 euro. Inne ceny obowiązują w dniu zawodów. W obiekcie tym (po wcześniejszej rezerwacji) można samemu przekonać się, jak to jest przemierzać asfalt w zawrotnej prędkości. Dla ciekawych i żądnych dużej dawki adrenaliny wrzucam link.
Tym razem nie chcieliśmy spędzić nocy w busie, dlatego zaczęliśmy rozglądać się za dogodnym miejscem nieco wcześniej niż zaszło słońce. Przyłożyliśmy się do tego bardzo solidnie (tak solidnie jak uczył mnie tato), czyli musi być dużo drzew, żadnych zabudowań i jakaś mała rzeczka. Pomogła nam google.maps – oczywiście widok z satelity. Najpierw znaleźliśmy na mapie teren niezabudowany, potem rzeczkę, potem dużo zielonego. I wyszło perfekcyjnie! Rozłożyliśmy obóz jeszcze zanim zrobiło się ciemno, busa odstawiliśmy nieco przy drzewach, ale nie był jakoś specjalnie ukryty. Nie obawialiśmy się żadnego nalotu, bo naprawdę sporo odjechaliśmy od wszelkich głównych dróg.
Żeby uczcić ten pierwszy sukces, odpaliliśmy grilla i delektowaliśmy się doskonałymi polskimi kiełbaskami. Po zmroku nadeszła pora na kąpiel w rzeczce. Może woda nie była gorąca, ale przeżycia niezapomniane!
0 komentarzy