Ile kosztuje zdobycie Machu Picchu?

wrz 22, 2019 | Ameryka Południowa, Peru | 2 Komentarze

a_blonde_traveler_walking_on_a_railway

Mówi się, że wszystkie drogi prowadzą do Rzymu. Do Machu Picchu, dla kontrastu, nie prowadzi prawie żadna. A ta, która prowadzi, jest dosyć skomplikowana, czasochłonna i … droga. I choć samo Machu Picchu przyporządkowane jest do dystryktu Cusco, i chociaż od Cusco dzieli je około 70 kilometrów, sprawa wcale nie jest tak prosta. I dobrze! Bo podróżnicze komplikacje zawsze sprawiają, że po latach jeszcze milej wspomina się zdobycie małego punkcika na wielkim globie.

Tych, którzy jakimś cudem pominęli mój ostatni post, odsyłam tutaj. Pisałam w nim o samym Machu Picchu, dzisiaj skupię się na dotarciu do Zaginionego Miasta Inków.

Muszę zacząć od wyjaśnienia dwóch ważnych strategicznie miejsc: Cusco i Aguas Calientes.

a_view_from_a_plane_of_andean_peaks

lot do Cusco – to tutaj wszystko się zaczyna

Bez względu jaki sposób dotarcia do Machu Picchu wybierzecie, Wasza podróż rozpocznie się w Cusco – w andyjskim urokliwym mieście, które już samo w sobie jest niemałą atrakcją turystyczną. Ponieważ leży na wysokości 3399 m n.p.m. jest dobrym miejscem do aklimatyzacji wysokogórskiej. Sama spędziłam w nim niewiele czasu, nawet tego zalecanego na przystosowanie wysokościowe nie do końca tyle, ile powinnam. Ale zahartowały mnie Himalaje.

Do Cusco dolecicie z Limy za około 200 złotych (w dwie strony, lot trwa 1h 25 minut, Viva Air jest nieco tańsza od Sky Airline, droższa linia to LATAM). Loty są praktycznie codziennie od 4:30 do 20 prawie co godzinę.

Cusco ma bardzo szeroką bazę noclegową. Cena za dobę w dwuosobowym pokoju w centrum miasta to koszt 120 złotych.

stone_path_in_cusco

kawałek Cusco

cof_vivid

tak mieszka się w Cusco

cof_vivid

Cusco nocą

Aguas Calientes to ostatni punkt przed wizytą w Machu Picchu. Ciężko jest zwiedzić Machu Picchu pomijając Aguas Calientes. I dobrze, bo mieścinka ta jest jedną z najmilszych w Ameryce Południowej. Wszyscy bez wyjątku turyści przebywający w Gorących Wodach (tak brzmi nazwa tego miejsca po polsku) są tuż przed albo tuż po odwiedzinach Inkowej Krainy. Dużo tu knajpek, restauracji, sklepików z alpakową odzieżą, ale też saloników z masażami i basenów z gorącą wodą. W końcu to Aguas Calientes. Zostałam tutaj tylko na jedną noc. Żałuję.

Ceny za noc zaczynają się od 150 złotych (warto zarezerwować wcześniej).


No dobra, znamy już punkt A i B. Poznajmy, jak je ze sobą połączyć.

Drogi, a właściwie sposoby na to są cztery:

  • łatwo i kosztownie
  • w bólach i kosztownie
  • tanio ale w bólach
  • mix wszystkiego

 

Łatwo i kosztownie, czyli najdroższą koleją na świecie

Serio! Nie żartuję. W przeliczeniu na kilometr kolejowej szyny, jest to najdroższy pociągowy odcinek. Jeśli zdecydujecie się na ten właśnie sposób, zwróćcie uwagę, że pociąg nie rusza wcale z Cusco a z Poroy (taxi z Cusco to około 10 soli za osobę). Stacją końcową jest Aguas Calientes. Cena za przejazd zależy od klasy, komfortu, wybranych posiłków, pory roku, dnia oraz przewoźnika (Inca Rail i Peru Rail – z tego co wyczytałam, Inca Rail jest nieco droższa, ale pociągi są nowsze i bardziej komfortowe). Najtańszy bilet (z Poroy, 3h 15 min) to około 55 dolarów w jedną stronę, czyli 110 dolarów za przyjemność podróży pociągiem. Można też ruszyć pociągiem z Ollantaytambo (80 dolarów, 1h 50 min) albo Urubamby (2h 30 min). Bilety są adekwatnie tańsze, ale pamiętajcie, że trzeba też dojechać na wskazane stacje początkowe, a wchodzi w grę tylko taksówka. Na anglojęzycznych stronach są dokładnie opisane różnice między poszczególnymi rodzajami pociągów. Polacy aż tak się nie rozdrabniali. Sama nie korzystałam z pociągu, ciężko mi więc coś Wam radzić.

Na korzyść pociągu przemawia na pewno panoramiczny widok na mijaną za szybą okolicę. I daję głowę, że nie można oderwać nosa od szyby. No chyba, że przypadkowo zakupicie bilet na przejazd nocy. Przypadkowo, bo chyba nikt świadomie nie będzie płacił tyle kasy za jedyny w swoim rodzaju przebogaty widokowo przejazd nocą.

Można kupić bilet łączony – 240 dolarów (cena może się nieznacznie różnić), który obejmuje odebranie z hotelu w Cusco, przejazd pociągiem do Aguas Calientes, dojazd pod bramę Machu Picchu, bilet wstępu plus zwiedzanie z przewodnikiem i drogę powrotną, w tym odstawienie pod hotel w Cusco. Ale uwaga na naciągaczy w samym Cusco, tym bardziej jeśli macie już zakupiony bilet do Machu Picchu.

green_long_railbridge_crossing_andean_river

tak wyglądają najdroższe szyny na świecie

empty_street_at_night_in_aquas_calientes

stacja końcowa – Aguas Calientes


W bólach i kosztownie, czyli jeden z najsłynniejszych i najbardziej urokliwych trekkingów na świecie – Inca Trail

Jeśli macie parę w nogach, samozaparcie i ducha walki, 4 dni w zapasie no i wolne 700 dolarów w portfelu, opcja ta jest dla Was. Nie musicie martwić się o NIC. Wyspecjalizowana ekipa Peruwiańczyków poniesie za Was namiot, jedzenie, w odpowiednim miejscu i czasie rozstawi dla Was obozowisko, ugotuje wzmacniający posiłek, a potem pozmywa i rankiem wszystko uprzątnie. Waszym zadaniem będzie tylko iść przed siebie (uczestnicy radzili jednak zabrać swój śpiwór, lekkie przekąski i butelkę na wodę). Nie będziecie też musieli martwić się o bilet i przewodnika już w samym Machu Picchu. Cena może się różnić w zależności od firmy i wybranych udogodnień, średnio mieści się w przedziale 600 do nawet 1000 dolarów za osobę.

Jeśli marzy Wam się taki trekking, nie zwlekajcie z rezerwacją biletów, mimo wysokiej ceny, nie brakuje chętnych. Miejsc na cały rok, niezmiennie jest tylko 500, z czego 200 dla turystów, a 300 zarezerwowanych jest dla przewodników i tragarzy. Zanim kupicie bilet, dokładnie poczytajcie opinie danej agencji (około 400 firm sprzedażowych). Koniecznie też sprawdźcie, czy cena obejmuje pozwolenie, które jest niezbędne do rozpoczęcia Inca Trail. Trekking dostępny jest zarówno w porze suchej (brak deszczu, ale więcej turystów, spora różnica temperatur w dzień i w nocy, pamiętajcie o dużo wcześniejszym zabukowaniu), jak i deszczowej (wiadomo – deszcz, ale mniej tłoczno i niższe ceny, można nawet tydzień przed znaleźć jeszcze dostępne bilety). Luty jest zarezerwowany na odbudowę i rekonstrukcję szlaku, wtedy więc nie planujcie swojej wizyty w Machu Picchu, jeśli koniecznie zależy Wam na Inca Trail. Do przejścia jest około 40 km (1 dzień 11 km, 2 dzień – 12 km, 3 dzień – 15,5 km i 4 dzień – 5 km plus zwiedzanie Machu Picchu).

inca_trail_leading_to_aquas_calientes

między innymi takie widoki czekają tych, którzy wybiorą się na Inca Trail


Tanio, ale w bólach: czyli alternatywa dla Inca Trail – Salkantay Trail

5 dni trekkingu przez ośnieżone andyjskie szczyty, w tym Górę Salkantay 6264 m n.p.n. (robi wrażenie!). Jeśli zdecydujecie się na ten trekking zupełnie na własną rękę (czytaj: sami na swych plecach dźwigacie i dom i kuchnię – namiot plus wyżywienie), nie będzie Was to kosztować nic, poza włożonym w marsz i wspinaczkę wysiłkiem. Szlak określany jest jako średnio ciężki – na pewno nie dla nowicjuszy. Zaleca się odbycie kilkudniowej aklimatyzacji w Cusco – na takich wysokościach nie ma już żartów.

Czytałam opisy osób, które przeszły Salkantay Trail – zazdroszczę im przeżyć i widoków, podziwiam za siłę i wytrwałość. Dla mnie jest to wyczyn. Po drodze nie ma schronisk, namioty można rozbijać gdzie się chce (czasem zdarzają się płatne prywatne pola – 5 soli od osoby). Najlepszy moment na ten trekking to czas od maja do listopada. Odradzany jest od grudnia do marca – ulewy uniemożliwiają przejście. Oczywiście można za odpowiednią (od 180 dolarów) opłatą wykupić tragarzy, którzy poniosą za nas domek z kuchnią.

img_20190213_181617-min_1024x768

5-cio dniowy trekking przez wysokie Andy na pewno zostanie w pamięci na wieki

wild_river_in_andes

Aguas Calientes – tutaj kończą się wszystkie drogi


Mix ulubiony przez backpackersów: autobus – trekking/pociąg

Najbardziej popularna wersja wśród niskobudżetowych podróżników. Czyli: w Cusco wykupujecie autobus do miejscowości Hidroelectrica (koszt w dwie strony od 15 dolarów za osobę), potem maszerujecie do Aguas Calientes wzdłuż torów, po których co jakiś czas przejeżdżać będzie TEN drogi pociąg. Nic tu nie płacicie, chyba że zgłodniejecie i postanowicie po drodze skosztować arbuza albo lody sprzedawane przez miejscowych. Do przejścia macie 11 km. I tyle. Możecie też w Hidroelectrica wsiąść w pociąg i dojechać do Aguas Calientes (w jedną stronę bilet kosztuje około 20 dolarów – 11 km za 20 dolarów, to zdecydowanie najdroższa kolej na świecie).

railway_in_andes

11 kilometrów, które idzie się głównie po torach

wild_river_in_aquas_calientes

w oddali widać Aguas Calientes

the_famous_machu+picchu

Machu Picchu – nagroda za trud


No dobra, jesteśmy już w Aguas Calientes, mamy zakupiony kilka miesięcy wcześniej bilet do Machu Picchu. Jak się przemieścić na ostatnim etapie?

Możliwości tutaj są dwie: trekking albo autobus.

Trekking jest wymagający, ale darmowy. Chcąc przejść przez wrota Miasta Inków o 6 rano, zaleca się opuścić ciepłe łóżko w Gorących Wodach (Aguas Calientes) już o 4. Strome podejście, zadyszka, ale jakaż to musi być satysfakcja dojść do Machu Picchu na własnych nogach.

Opcja z autobusem dla leniwych, ale też tych, którzy planują wchodzić na którąś z gór w Machu Picchu (polecam oszczędzać na to siły i faktycznie pojechać autobusem). Bilet kupicie już w Aguas Calientes – 24 dolary w dwie strony. Autobusy odjeżdżają z Aguas Calientes od 5:30 do 15:30 praktycznie co chwilę, kiedy tylko się zapełnią, rano zwykle co 10 minut (czas dojazdu to około 20 minut). Ustawcie się w kolejce już około 5, jeśli zależy Wam na spojrzeniu na Miasto Inków przy wschodzie słońca.


To tyle. Najtańsza opcja dostania się do Machu Picchu wraz z przylotem i odlotem do Cusco, dwoma nocami w Cusco, jedną z Aguas Calientes, biletem wstępu do Machu Picchu oraz trasą Cusco-Aguas Calientes-Cusco to około 800 złotych.


Jak to zrobiłam ja?

Sama wybrałam czwartą wersję.

Ale…

Akurat tak się potoczyło, że w momencie kiedy przybyłam do Peru (połowa lutego), przez dłuższy czas szalały w Andach ulewy, co doprowadziło do górskich osuwisk, które w niektórych miejscach zablokowały drogi. Bilet do Machu Picchu kupiłam na początku stycznia, z góry więc dzień ten był nie do ruszenia. Zresztą cały mój plan podróży przez latynoską Amerykę był dość napięty i nie było mowy o zostaniu dłużej w jakimś miejscu, tym bardziej o przebukowaniu biletów do Machu Picchu przez jakieś tam górskie błotne grymasy.

Więc kiedy wczesnym rankiem wylądowałam w Cusco i na każdym kroku słyszałam o narastających problemach z dostaniem się do Inkowego Miasta, byłam coraz bardziej sfrustrowana. Bo jak to tak, przelecieć pół świata, żeby teraz pocałować klamkę Machu Picchu, gdyby tylko ono takową miało?

Stwierdziłam, że się nie poddam…

Był ranek, do Machu Picchu miałam wchodzić za niecałe 48 godzin. Miałam wciąż dwa dni, żeby się tam dostać. Jak czytaliście wyżej, to nie takie hop siup. Chodziłam więc po Cusco po biurach turystycznych i próbowałam znaleźć jakieś wyjście z beznadziejnej sytuacji. Ale rozmowa z przewodnikami tylko bardziej mnie zdołowała, boooo niczym wyrok dla skazanego na dożywocie – jutro, akurat w ten jeden z 365 dni roku peruwiańscy rolnicy zaplanowali strajk! Drogi będą nieprzejezdne. Co byście wtedy zrobili? Ukradkiem wytarłam dwie wielkie łzy. Przecież nie byłabym sobą, gdybym właśnie teraz się poddała!

Zamiast zwiedzać Cusco (a jest co!) nadal chodziłam po biurach podróży i łamanym hiszpańskim szukałam desperacko rozwiązania.

Skoro czytacie ten post, to znak, że rozwiązanie się znalazło.

Małym busem do Hidroelectrici da się pojechać, ale musimy wyjechać przed rozpoczęciem strajku. Czyli o 2 w nocy/nad ranem. Normalnie przeraziłaby mnie ta pora, ale wtedy skakałam ze szczęścia tak bardzo, że zamiast pójść spać o normalnej porze, wdrapałam się na najwyższą górkę w Cusco, gdzie przypadkiem stała Peruwianka w tradycyjnym stroju, a obok niej w kolorowym ubranku słodkie zwierzątko – alpaka, taka słodka kochana alpaczka, do przytulenia. Jakie było moje zdziwienie, kiedy już po powrocie przeglądając zdjęcia z Peru, owa słodka alpaczka okazała się zwyczajną owcą! Niech to uzmysłowi Wam, jaka wtedy musiałam być wysycona endorfinami, że jednak uda mi się zobaczyć Machu Picchu.

Zbiórka na autobus do Hidroelectrica punkt 2 w nocy. Leje zimny deszcz, mimo tego Cusco nie śpi. Co jakiś czas mija mnie chwiejnym krokiem przechodzień. Co ta wysokość robi z ludźmi, że tak po nocach w deszczu zygzakiem chodzą?

Marznę, wkurzam się, że zamiast wygrzewać się w ciepłym łóżku muszę tu sterczeć i czekać, aż sytuacja się rozkręci.

No i się rozkręciła. Jakaś miła pani przyszła po nas i grupą idziemy w tym deszczu, do tylko jej znanego innego miejsca zbiórki. Śpię na stojąco. Jest i nasz busik. Cieszę się, że mogę się uchronić przed deszczem, bo zaczynam się obawiać, że zawartość mojego plecaka zupełnie zamoknie.

Po kilkukrotnej pewności, że wszyscy z listy turystów znajdują się w środku, ruszamy. Zatrzymujemy się po ujechaniu dwóch kilometrów. Okazuje się, że jednak nie wszyscy są w środku. Znowu się denerwuję. Martwię się, że jednak nie dotrzemy do tego Machu Picchu.

W końcu mamy komplet i ruszamy już na dobre – tak myślę. A jednak nie – droga zamknięta. Odbijamy w jakąś boczną. Z przerażeniem stwierdzam (nie odstępuję googlemaps na krok), że obrana droga kończy się niedługo w szczerym polu (bardziej na miejscu: w szczerej górze). Upewniam się u mojego współtowarzysza, eksperta od map. Niestety on potwierdza, że ta droga prowadzi donikąd.

A jednak zdarza się cud, kierowca jedzie dalej przed siebie. Fakt, że buja coraz bardziej i nie jedziemy szybciej niż 20 kilometrów na godzinę. Ale jedziemy. Niebieska kropka w nawigacji przemieszcza się, chociaż nie ma drogi. Ale ważne, że przemieszcza się ku Machu Picchu.

Udaje mi się zasnąć. Budzą mnie promienie słońca, a potem odgłos wymiotującej Argentynki. A może w odwrotnej kolejności. Tak, tutaj wysoko w Andach, kiedy brakuje tlenu, podróże są z przygodami.

Jedziemy dalej. Zatrzymujemy się na skromne śniadanie. Widać, że kierowca jest w zmowie z rodzinną restauracją. Ale pochwalam to i z chęcią dokładam się do tego rodzinnego biznesu popijając ichniejszą herbatę.

I ruszamy dalej. A potem stop. Nie na herbatę, nie na przerwę na sikanie. Popsuł się bus. Po raz kolejny mam łzy w oczach. Skoro ujechaliśmy 4 godziny drogi, skoro 4 kolejne godziny są przed nami, skoro jest już jasno, na pewno zaczął się zapowiedziany strajk rolników. Nie zobaczę Machu Picchu…

Kolejny cud – nie wiadomo skąd na tym odludziu (Andy porośnięte gęstym lasem) podjeżdża zastępczy bus, do którego się przesiadamy i jedziemy dalej.

Nerwowo wyglądam przez okno, a potem na niebieską kulkę z nawigacji, czy czasem nie mknie w innym kierunku niż ja tego pragnę. I chyba wykrakałam, bo wiecie co tym razem się dzieje? Widzę zarwany most.

Musimy wysiąść z busa. I wszystko dzieje się tak szybko, że tym razem nawet łzy nie mają czasu zaistnieć w moich oczach. Przechodzimy przez wąską kładkę na szybko skonstruowaną na tej rwącej błotnej górskiej rzece. A ja się cieszę całą sobą. Nawet na chwilę zapominam dokąd zmierzam, bo przecież zawsze marzyłam o takich komplikacjach.

Po drugiej stronie kładki czeka na nas nowy bus (jak oni to robią? Czy te busy wyrastają z ziemi?)

Ruszamy po raz n-ty w stronę Machu Picchu. Tym razem już bez przygód (no może poza kilkoma hydraulicznymi awariami woreczka pani od choroby lokomocyjnej). Za to z takimi widokami za oknem, że zapominam o zmęczeniu, niewyspaniu, zimnie i głodzie. Jestem szczęśliwa. To zielone niebo na ziemi. Nie lęka mnie nawet widok ogromnej przepaści pod nami i sposób jazdy kierowcy, który krótko nazwałabym na krawędzi.

Wysiadamy w Hidroelectrica, jemy ohydny obiad (wybacz nam alpaczko!) i ruszamy przed siebie. Tym razem pieszo. 11 km, planowo 4 h. Jest wczesne południe. Do Aguas Calientes docieramy po 17.

To były najlepsze 11 kilometrów, które przeszłam w życiu. Nie przez to, że szłam po szynach peruwiańskiej kolei. Nie przez to, że czułam w powietrzu powiem Miasta Inków. Nie przez mnóstwo zrobionych zdjęć i ucieczki przed nadjeżdżającymi trąbiącymi pociągami. Ale przez smakołyki, którymi obdzielali nas miejscowi. Przez andyjski lekki deszcz. Przez odciski na nogach. A przede wszystkim przez setki maszerujących ze mną ludźmi z plecakami. Młodych i starych, białych i żółtych, w markowych ciuchach i w brudnych trampkach, Francuzów, Tajlandczyków, Nowozelandczyków i Argentyńczyków. Wszyscy byli uśmiechnięci. Wszyscy zmierzali do Aguas Calientes, żeby tam spędzić ostatnią noc przed dostąpieniem zaszczytu zobaczenia Machu Picchu.

Tak, to było zdecydowanie moje najlepsze 11 kilometrów w życiu.

broken_bridge_in_andean_river

pech chciał, że parę dni przed moim przylotem do Cusco siły natury zerwały jedyny most łączący resztę świata z Machu Picchu

broken_vridge_on_a_mountain_river

ale mądrzy ludzie na szybko zbudowali drewnianą kładkę

group_of_tourists_all_over_the_world_eating_breakfast

peruwiańska restauracja w samym sercu Andów

andean_green_area

i takie widoki za oknem

winding_road_on_the_Andean_precipice

winding_road_toward_machu_picchu

jazda busem na krawędzi

inca_railway

tutaj rozpoczyna się ostatni etap dotarcia do Aguas Calientes

a_blonde_traveler_walking_on_a_railway

11 kilometrów po kolejowych torach

feet_walking_on_a_little_rocks

a_blonde_girl_eating_watermelon

po drodze można się posilić smakołykami zabytymi u miejscowych

a_piece_of_inca_trail

moje najlepsze 11 kilometrów w życiu

2 komentarze

  1. SheTravels

    Podziwiam za determinację, największą nagrodą za wszystkie trudy było na pewno finalne dotarcie na miejsce 🙂

  2. receptanapodroz

    Taaak! Nagroda, którą zapamiętam na zawsze 😉

Wyślij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *