O Medellin, pewnie jak większość ludzi, usłyszałam po raz pierwszy w serialu Narcos. Niechlubną sławę przyniósł miastu panujący tam przez blisko 20 lat terror spowodowany krwawymi potyczkami karteli narkotykowych, a dokładniej sam boss jednego z nich – Pablo Escobar. I gdyby nie ten serial, jest duża szansa, że Europejczycy i turyści z innych kontynentów przemierzający Kolumbię nie wybieraliby właśnie Medellin.
Medellin (2,5 miliona ludzi) jest drugim po Bogocie (stolica – 8 milionów ludzi) największym miastem Kolumbii. Dopiero od niedawna sektor turystyki zaczął się w nim prężniej rozwijać. Przez wieki Medellin cieszyło się złą sławą. Według Interpolu do 2003 roku było uznawane za jedno z najniebezpieczniejszych miast świata. Obecnie dzielnie walczy z tą negatywną opinią i nieźle mu to wychodzi. Lecz dla niektórych na zawsze pozostanie niebezpieczną narkotykową stolicą. W całej Ameryce po dziś dzień używa się powiedzenia naćpany jak mucha w Medellin.
Przyznam się Wam, że kiedy tworzyłam szkic zwiedzania Medellin w moich zapiskach na pierwszym miejscu pojawił się pomysł śladami Escobara. Zanim jeszcze nawet nie śniłam o podróży do Ameryki Południowej, przeczytałam mnóstwo reportaży i książek na temat Pabla (między innymi zwierzenia jego kochanki oraz syna), obejrzałam filmy dokumentalne i wspomniany wcześniej serial Narcos. Nie będę Wam tutaj wypisywać pokręconej historii tego człowieka, bo pewnie i tak większość z Was wie o nim równie dużo a nawet i więcej. Dla tych co nadal czują niedosyt, odsyłam do szperania w Internecie.
Ja tymczasem napiszę Wam, co ciekawego w Medellin możecie zwiedzić.
Jedno jest pewne – Medellin warte jest każdej minuty!
Po pierwsze i najważniejsze: Comuna 13
W języku hiszpańskim słowo comuna oznacza gminę. Właśnie na 16 comun podzielone jest Medellin, a tą najbardziej popularną jest Comuna 13 – część Medellin po przejściach. Pomyślicie, a która część miasta po nich nie jest… Ale ta trzynasta dzielnica wyróżnia się jeszcze smutniejszymi i okrutniejszymi perypetiami. Na początku dominowało tutaj rolnictwo – odpowiednia wysokość i ukształtowanie terenu sprzyjały wzrostowi roślin uprawnych. Niestety, przymusowo pola zostały zmienione na część mieszkalną, ale taką slumsowo-zamieszkałą, bo była schronieniem dla biedoty i imigrantów uciekających z innych części Medellin. A że osoby te nie miały czasem żadnych pieniędzy, swoje nowe lokum budowały z tego co akurat znalazły w śmietniku. Ludzie nie mieli dostępu do elektryczności ani bieżącej wody. Do tego nieszczęśliwie Comuna 13 znalazła się na kokainowym szlaku. Nie było dnia, kiedy ktoś tam nie zginął.
Obecnie Comuna 13 prezentuje się mniej więcej tak: wąskie, kręte, pełne kolorowych zaułków uliczki stromo wspinające się w górę; puste niegdyś ściany pokryte różnobarwnymi graffiti, nierzadko przedstawiające historię tego miejsca; w oknach schnie świeżo uprane pranie, a zewsząd rozbrzmiewa kolumbijska muzyka porywająca nogi do tańca, a już na pewno do szybszego maszerowania. Do tego uśmiechnięci ludzie, wesoło wołający Hola!, jakby całkiem już zapomnieli o pechowej historii tego miejsca. No i ta perełka – ruchome schody! Tak, nie mylą Was oczy. Pomiędzy ten cały rozgardiasz jakiś pomysłowy człowiek wepchnął najprawdziwsze nowoczesne ruchome schody. Miały być one zadośćuczynieniem dla mieszkańców dzielnicy – dzisiaj 384 metry wysokości są w stanie pokonać w 6 a nie 25 minut. A przypadkowo stały się jedną z największych atrakcji turystycznych Medellin. Na dodatek przejażdżka nimi jest zupełnie darmowa.
Polecam całym sercem – dla poczucia klimatu, ale przede wszystkim dla widoków na okolicę, bo nie na darmo Comuna 13 nazywana jest balkonem Medellin.
Grzechem byłoby nie spędzić trochę czasu w Centrum Medellin
Kiedy przyjechałam do Medellin przypadkowo znalazłam hotel (Hotel Nutibara) w samym centrum. Przypadkowo, bo wszystkich noclegów podczas całej mojej podróży po Ameryce Południowej wyszukiwałam dosłownie na ostatnią chwilę. Akurat w Medellin złożyło się tak, że na Hotel Nutibara była wyprzedaż. Więc nie zastanawiając się długo kliknęłam rezerwuj.
Już kiedy przemieszczałam się z lotniska do hotelu, a było to w środku nocy, zaintrygowała mnie konstrukcja miasta – raz jechaliśmy do góry raz w dół, a za oknem samochodu mieniły się tysiące świateł, jakby usiane na wzgórzach i dolinach. Więc kiedy dotarłam do hotelu i zerknęłam przez okno, ledwo mogłam zasnąć z ekscytacji. Rano okazało się, że z okien Hotelu Nutibara rozciąga się wspaniały widok na centrum miasta i okoliczne wzgórza pokryte wieżowcami, blokami, domami i domkami, ale też chatkami i slumsami, zaś w dole na Placu Botero i okolicznych ulicach kręcili się ludzie, samochody, taksówki i autobusy, a ponad tym co chwilę mknął nowoczesny pociąg.
Dlatego warto wybrać się na Plac Botero i wdrapać się gdzieś wyżej, skąd na własne oczy zobaczycie przemieszaną naturę z cywilizacją, bogactwo z ubóstwem.
Sam Plac Botero słynie z 23 olbrzymich surrealistycznych wykonanych z brązu posągów: faceci w garniturach, kobiety w dziwnych pozycjach, Adam i Ewa, koty wyglądające jak psy, a psy jak koty. Szaleństwo? Nie zabrakło tam oczywiście osób chętnych do selfie z nimi. Jak dla mnie wszystkie te rzeźby były nieco komiczne. Ale chyba taki był cel Fernando Boterego, czyli autora, który po dziś dzień żyje i tworzy w Kolumbii karykaturalne dzieła stylu klasycznego (przez wielu nazywany boteryzmem). Dla tych co chcieliby dowiedzieć się nieco więcej o szalonym autorze, polecam Museo de Antioqui – muzeum sztuki, które też znajduje się przy Placu Botero.
Poza tym w centrum Medellin można najzwyczajniej posiedzieć na ławce i popatrzeć na codzienne życie mieszkańców. Albo kupić u ulicznego sprzedawcy świeżo wyciśnięty sok trzcinowy, albo świeże mango, takie bez skórki i nawet pokrojone, gotowe od razu do zjedzenia. Można też popatrzeć na ulicznych artystów, których w tym miejscu nigdy nie brakuje. A czasem trafi się nawet jakiś manifest. Jedno jest pewne – zapomnicie tutaj o nudzie.
Pora na wspomniany wyżej Escobarowy Szlak z Medellin
Przed przyjazdem do Medellin zastanawiałam się nad wykupieniem wycieczki Śladami Escobara. Ceny oscylują wokół 40-50 dolarów za kilka godzin zwiedzania wybranych punktów z przewodnikiem hiszpańsko lub angielskojęzycznym. Ostatecznie postanowiłam przejść ten szlak według siebie, za darmo.
Zaczęłam od końca, czyli od grobu Pabla. Dowiedziałam się u Dawida z Przez świat na fazie, żeby w Medellin w miejscach publicznych nie wymawiać na głos imienia Pabla, bo jest duże prawdopodobieństwo, że osoba z naszego otoczenia w zatarczkach kartelowych straciła kogoś ze swojej rodziny lub przyjaciół. Stosowałam się do tej cennej wskazówki podczas pobytu nie tylko w Medellin, ale i całej Kolumbii. Mimo tego, kiedy jechałam tramwajem w stronę cmentarza, gdzie znajdują się groby rodziny Escobar miałam wrażenie, że wszyscy lokalsi patrzący na mnie wiedzieli dokąd właśnie zmierzam. Skromnie opuściłam wzrok i czekałam, aż z głośników dojdzie do moich uszu wieść o stacji Estación del Metro Sabaneta. Wyszłam z nadal opuszczoną głową pewna, że teraz już nawet wytykają mnie palcami.
Po chwili spaceru mogłam odetchnąć z ulgą. Trzeba było jeszcze wspiąć się pod górę i już byłam na Cemetario Jardins Montesacro. Cmentarz bardziej przypomina park niż miejsce ku pamięci zmarłych – gęsta trawa i młode drzewa, a nieliczne groby to tylko wystające z ziemi kamienne płyty. Nie miałam jednak problemu z odnalezieniem grobu tego, dla którego tu przybyłam. Grupka turystów z Argentyny z wyciągniętymi aparatami była najlepszą wskazówką, gdzie znajduje się miejsce X.
Przy grobie Pabla i jego najbliższych spotkałam mężczyznę – jak twierdził – przyjaciela rodziny Escobar. Chętnie odpowiadał na zadane mu pytania, wyjaśnił który grób należy do kogo. Zaoferował nawet pomoc przy zrobieniu nienajgorszego zdjęcia, a dla spragnionych z małej przenośnej lodówki wygrzebał butelkę doskonale schłodzonej wody.
Targały mną sprzeczne emocje. Z jednej strony to czyjś grób, miejsce wiecznego odpoczynku. Z drugiej, historyczna postać, która ściągnęła mnie do Medellin. Wygrała ludzka natura. Dowód macie poniżej.
Jedno z wielu wzgórz Medellin – La Catedral. To właśnie na nim wybudowano zaprojektowane przez Pabla jego własne więzienie, w którym miał odsiedzieć wyrok 5 lat, lecz po 13 miesiącach uciekł. Więzienie La Catedral było bezsprzecznie najbardziej luksusowym więzieniem na ziemi – z wygodnymi celami, boiskiem do gry w piłkę, wodospadem czy jaccuzzi, a nawet teleskopem, przez który Pablo mógł obserwować swoje ukochane Medellin. Sprawdźcie sami wideorelację z więzienia La Catedral. Obecnie znajduje się tam klasztor, który jak twierdzi, z narcobossem nie ma nic wspólnego. Ale przybywający tam turyści wdrapują się na szczyt La Catedral z wiadomego powodu. Zaś pozostałości po Escobarze da się zauważyć gołym okiem.
Budynek (Carrera 79B No. 45D – 94), na dachu którego Pablo Escobar 2 grudnia 1993 roku został zastrzelony lub według innych źródeł – popełnił samobójstwo. Obecnie znajduje się tam biuro podróży. Nie zajrzałam w tamtą stronę, nie chciałam naruszać prywatności tamtejszych mieszkańców i pracowników. Poza tym wydawało mi się to zupełnie bez sensu – będę stała i gapiła się w punkt, a potem wyciągnę aparat i zacznę robić zdjęcia – tam, gdzie jakiś człowiek (nie ważne czy zły czy dobry) zakończył swoje życie.
Jeszcze do niedawna istniał w Medellin chyba najbardziej przykry dla mieszkańców symbol krwawych rządów Escobara – Edificio Monaco. Położony w prestiżowej dzielnicy Poblado, ten 8-piętrowy blok w latach 80-tych ubiegłego wieku był schronieniem dla Pabla i jego rodziny oraz współpracowników. Pewnego dnia po wybuchu bomby w samochodzie zaparkowanym w sąsiedztwie, kiedy rodzina Pabla ewakuowała już budynek, władze znalazły w jego wnętrzu sporych rozmiarów kolekcję dzieł Picassa, Dali czy Van Gogha jak i liczne samochody vintage, które kochał Pablo. Wtedy jeszcze nie wiedziano czym tak naprawdę zajmuje się Escobar.
W lutym 2019 roku Edificio Monaco został uroczyście zburzony. I wcale nie przesadziłam używając słowa uroczyście, każdy ruch z zapartym tchem był śledzony przez sporą widownię i media. Zresztą, zobaczcie sami relację z tego wielkiego dla Medellin wydarzenia. Film jest bardzo emocjonujący! Według władz Medellin na miejscu tym w niedalekiej przyszłości ma powstać park ku pamięci ofiar Pabla.
Dzielnica Barrio Escobar, czyli część miasta wybudowana przez Pablo dla najbiedniejszych. Znajdziecie tam wielki mural z twarzą Pabla, sklepy ku jego pamięci, a nawet salon fryzjerski El Patrone ze zdjęciami bosa zdobiącym jego ściany. Podobno klientów tam nie brakuje.
W połowie drogi z Medellin do Bogoty znajduje się imponująca posiadłość Escobara – Hacienda Napoles, kilkudziesięciohektarowy kawał ziemi wart miliony dolarów. To tutaj Pablo postanowił stać się panem swojego prywatnego ZOO i nie do końca legalnie samolotami i statkami sprowadził z różnych zakątków świata ponad 1500 gatunków zwierząt, również tych egzotycznych. Bramę wjazdową do dziś zdobi replika samolotu PA-18 Super Cub, którym Pablo przemycił swój pierwszy kilogram kokainy do USA. Ciekawostką jest to, że niektóre ze zwierząt pamiętają samego Pabla.
Pablo był bezwzględnym mordercą, z zimną krwią zabijał dziennie dziesiątki niewinnych ludzi. Za wszelką cenę chciał osiągnąć to, co obrał sobie za swój plan. A przy tym miał głowę na karku, bo przecież gdyby tak nie było, nie stałby się jednym z najbogatszych ludzi. Co prawda wzbogacił się na nieczystym interesie, ale robił to w pomysłowy sposób.
Wiecie, że jeden ze sposobów przemycania białego proszku do USA polegał na sporządzaniu specjalnego kokainowego roztworu, którym nasączał dżinsy? Odbiorca takiej przesyłki musiał tylko odpowiednio spodnie “uprać”, a powstały roztwór osuszyć.
Pablo miał tyle pieniędzy, że czasem już nie panował nad ich ilością. Zdarzało się i tak, że część z tej pokaźnej sumy została zjedzona przez szczury. A jeśli wierzyć plotkom, pewnego razu, kiedy Manueli, jego córce zrobiło się zimno, troskliwy ojciec puścił z dymem 2 miliony dolarów, bo akurat nie miał pod ręką drewna.
Można by dyskutować nad jego osobą i pisać obszerne eseje. Wiadomo, że był człowiekiem złym. Bardzo okrutnym. Ale nawet w Medellin znajdą się jego wielbicie, bo przecież to Pablo budował dla tych najbiedniejszych domy, szkoły i boiska. Do myślenia dają też wiązanki świeżych kwiatów położonych na jego grobie oraz napis wyryty na grobowej tablicy: Byłeś zdobywcą niemożliwych marzeń, poza legendą, którą dziś symbolizujesz, tylko usta znają prawdziwą esencję twojego życia.
A teraz coś, od czego zwykle zaczynam przeszukiwania Internetu będąc w jakimś nowym miejscu – punkty widokowe
Medellin jako jedno z nielicznych miast Ameryki Południowej może poszczycić się metrem. I to nie byle jakim, a naziemnym. Miasto leży nie tylko na wzgórzach, ale też pomiędzy nimi, co trochę wygląda tak, jakby na okoliczne wzniesienia i dolinki między nimi ktoś położył dywan blokowo-domkowo-slumsowy utkany bardzo zwartym ściegiem. Przez to przemieszczanie się po Medellin jest skomplikowane i czasochłonne. A właściwie takie było do niedawna.
Pewien mądry człowiek zaprojektował sieć kolejek gondolowych, nazywanych właśnie metrem (teleferico). Dla mieszkańców teleferico to olbrzymie ułatwienie, a dla turystów jedna z atrakcji. Bardzo ekonomiczna zresztą atrakcja (jeden przejazd tzn. od wejścia do wyjścia ze strefy metra, więc może to być trasa z punktu A do punktu B, ale też do C, D itd. wynosi 23000 pesos, czyli około 0,70 euro), bo już na jednym bilecie, jeśli nie wyjdziecie poza strefę metra, możecie jeździć chociażby i cały dzień.
Właśnie dzięki teleferico dostępnych jest mnóstwo naprawdę bardzo dobrych punktów widokowych. Polecam zwłaszcza linię K. Możecie sobie zarezerwować nawet cały dzień i dodatkowo dwie godziny po zachodzie słońca na takie poznawanie Medellin. Po prostu wsiądźcie na pierwszej stacji metra i dajcie ponieść się chwili. Daję głowę, że przez długi czas nie będziecie w stanie oderwać nosa od szyby. Dodam, że kabiny gondolowe wyglądają bardzo bardzo nowocześnie. Tak samo zresztą jak wszystkie stacje.
Poniżej wypisałam Wam nazwy wartych odwiedzenia punktów widokowych Medellin. Lepszej wycieczki ogólnomiejskiej (a i bez wątpienia bezpieczniejszej) niż przejażdżkę teleferico pomiędzy tymi punktami w Medellin nie znajdziecie.
- Cerro Nutibara – obowiązkowo! Wzgórze znajduje się w najbogatszej części miasta El Poblado. Jest najbardziej popularnym wśród mieszkańców Medellin miejscem na wieczorne schadzki przy drinku. Polecam zwłaszcza po zachodzie słońca, kiedy zabłysną już wszystkie światła miasta i dopiero wtedy da się zaobserwować jego prawdziwy ogrom.
- Pisałam już wyżej, ale napiszę jeszcze raz, bo warto – najwyższy punkt w dzielnicy Comuna 13. Tutaj lepiej przyjść za dnia.
- Cerro El Volador – ten punkt polecam zwłaszcza po zachodzie słońca, by podziwiać dobrze oświetlone całe miasto.
- Widok z Santo Domingo – lepiej za dnia, widać wtedy jak gęsto Medellin zapełnione jest wszelkiego rodzaju zabudową.
- Mirador Las Palmas – poza świetnymi widokami jest tutaj i coś pysznego do zjedzenia, można się też napić lokalnego piwa. To moje ulubione miejsce na wieczór.
Museo Casa de la Memoria
Ci co mnie czytają nie od dzisiaj wiedzą, że nie jestem wielbicielem muzeów. Dlatego zwykle nie umieszczam ich na swojej podróżniczej liście. Jednak w Medellin jedno z nich zasługuje na wizytę (to oczywiście tylko moja opinia). Polecam to miejsce zwłaszcza fanom Escobara, bo tam poznacie historię Medellin od strony pokrzywdzonych przez niego mieszkańców. To jakby takie latynoskie muzeum holokaustu. Pokazuje przemiany jakie zaszły nie tylko w Medellin, ale i całej Kolumbii, perypetie państwa i przejścia wynikłe z rządów karteli narkotykowych i ich ciągłej rywalizacji. Muzeum powstało jako hołd dla ofiar kolumbijskiego konfliktu narkotykowego oraz ich rodzin. Muzeum jest interaktywne, interesujące i pouczające. Mankamentem może okazać się język, bo większość z prezentowanych tam opisów fotografii i filmów opatrzona jest językiem hiszpańskim, a tylko znikomo angielskim. Odwiedzającym, którym hiszpański brzmi nieznajomo polecałabym wybrać się w to miejsce z angielskojęzycznym przewodnikiem. Wstęp do Museo Casa de la Memoria jest darmowy, czynne jest od wtorku do piątku od 9 do 18, w weekendy od 10 do 16, nieczynne w poniedziałki.
Absolutnie nie możecie nie przyjechać do tego przepięknego zakątka świata – Laguna de Guatape
Kiedy szukałam miejsc do zobaczenia w Kolumbii natknęłam się właśnie na Laguna de Guatape. I szczerze pomyślałam, że grafik mocno maczał palce przy przeróbce fotek. Bo kraina ta wygląda jak nie z tej ziemi. Dlatego musiałam to sprawdzić osobiście. I wierzcie mi na słowo (dowód w postaci zdjęć poniżej, a ja nie jestem jakimś wybornym użytkownikiem photoshopa), to miejsce wygląda naprawdę tak jak na zdjęciach.
Miasteczko Guatape oddalone jest od Medellin o 2 godziny drogi. Obiło mi się o uszy powiedzenie, że łatwiej jest dotrzeć autobusem z Medellin do Guatape niż łamanym hiszpańskim w Kolumbii zamówić wegetariańskie danie.
A więc jak to zrobić? Są trzy sposoby:
- Najtaniej – minibusem. W Medellin trzeba dostać się na North Bus Terminal (metrem do Caribe Station – 0,50 euro), kupić bilet na stanowisku 9 albo 14 do Guatape albo La Piedra (około 4 euro). Busy odjeżdżają co pół godziny od 5.30 do 18.30. Koniecznie dowiedzcie się, z którego stanowiska odjeżdża Wasz. Po około dwóch godzinach dotrzecie do celu. Pierwszym przystankiem jest La Piedra, kolejnym – miasteczko Guatape. Jeśli najpierw zdecydujecie się zostać przy skale La Piedra, po jej oględzinach do Guatape możecie dostać się autobusem tej samej linii, którym przyjechaliście tutaj z Medellin (0,50 euro), tuk-tukiem (2,15 euro) albo półgodzinnym spacerem. Powrót – to samo, tylko odwrotnie, ale pamiętajcie, że ostatni minibus do Medellin odjeżdża o 19 z Guatape.
- Najwygodniej – czyli można pójść na łatwiznę i złapać w Medellin taxi lub Ubera (45-50 euro).
- Możecie też na każdym kroku Medellin natknąć się na biura turystyczne oferujące wycieczki do Guatape.
Moim planem było dojechać do Guatape na własną rękę, ale przed hotelem dorwał mnie natarczywy przewodnik jednej takiej wycieczki i poczynając szybkie kalkulacje udowodnił mi, że jadąc z jego grupą wydam mniej pieniędzy. Głupia ja dałam się namówić na takiego tripa, czego nie zrobiłabym już więcej! Tylko się upewniłam w tym, że ja nadaję się tylko na samodzielne zwiedzanie a nie w dużej grupie. Ów przewodnik narzucił nam miejsca i czas zwiedzania, czego tak bardzo nie lubię. Na początku wysiedliśmy w jakimś małym miasteczku, w którym nie było nic. Serio. Może i fajnie zobaczyć też taką Kolumbię z jej nieturystycznej strony, ale jakoś tamto miejsce w ogóle do mnie nie przemówiło. Tak to jest z wycieczkami z przewodnikami. Do Medellin wróciłam późnym wieczorem. Całodniowa wycieczka z Medellin do Guatape i La Piedra to koszt okołob50 euro (w cenie: transport w obie strony, opieka przewodnika, typowy kolumbijski obiad).
A teraz do rzeczy – Laguna de Guatape – La Piedra Del Peñol to miejsce naprawdę jak nie z tej ziemi. Moja rada dla Was – wybierzcie dzień inny niż weekend, a już na pewno nie niedzielę (sama byłam tam właśnie w niedzielę). Wejście na magiczną skałę jest płatne – około 5 euro, bilet kupicie w kasie przy wejściu na Piedrę, można płacić kartą. Na wstępie do pokonania przed Wami 740 kamiennych schodków. Przy pogodzie panującej latem w Medellin jest to nie lada wyzwanie. Ale widok na jej szczycie wynagrodzi każdą wylaną kroplę potu.
Ta jedna jedyna skała na tle krainy turkusowych jezior wygląda naprawdę jak z kosmosu. Widok jest tak piękny, że ciężko było mi się od niego oderwać, a musiałam przecież wracać na czekającego na dole przewodnika wycieczki.
Marzę o tym, żeby wejść tam jeszcze raz, ale tuż przez zachodem słońca. I żeby nie było takiego tłumu ludzi. I żebym miała tyle czasu ile chcę poświęcić temu niezwykłemu miejscu na ziemi. Może kiedyś…
U podnóża La Piedry kwitnie handel: sklepy i sklepiki wypchane kolumbijskimi drobiazgami. Jeśli marzy Wam się magnes albo koszulka czy kubek z podobizną Escobara, to tutaj jest jedyna szansa, żeby nabyć takie pamiątki.
Miasteczko Guatape to chyba najbardziej kolorowa miejscowość, jaką widziałam. Każdy dom ozdobiony jest jakąś malowniczą historyjką, na podstawie której można domyślić się czym zajmuje się gospodarz. Drzwi i okna pomalowane są również wielobarwnie, dodatkowo ulice zdobią kolorowe kwiaty, zwisające z równie kolorowych donic. I wiecie, fajnie tam było, ale jak to zwykle bywa, przeszkadzali ci turyści i przewodnik, który poganiał żeby iść dalej, kiedy ja czekałam przy kolorowej bramie czy płocie, żeby zrobić dobre zdjęcie bez udziału osób trzecich.
Nie chcę tutaj wyjść na zrzędę, bo przecież kiedy decyduję się odwiedzić jakieś popularne miejsce muszę liczyć się z tym, że nie tylko ja chcę tam być. Myślę, że moja wizyta w Guatape i na La Piedra byłaby jeszcze lepsza, a ja czułabym się bardziej spełniona, gdybym jednak nie dała się naciągnąć przez pracownika biura podróży, ale tak jak wcześniej zaplanowałam – zupełnie samodzielnie.
Nie bójcie się podróżować samemu – bez przewodników, bez biur podróży. Odkryjecie wtedy inny poziom odwiedzanych miejsc, inny poziom świata.
Ale stojąc na szczycie La Piedra del Peñol zapomniałam zupełnie i o przewodniku i o rozpychających się wokoło turystach. Zresztą zobaczcie sami:
Na zakończenie rozwiążę dylemat każdego podróżnika przybywającego na kolumbijską ziemię: Jeśli nie dysponujecie dużą ilością czasu i nie wiecie, czy odwiedzić Medellin czy Bogotę (bo przecież nie wypada nie zwiedzić stolicy – tak myśli wielu z nas), z czystym sumienie polecam Wam Medellin. W porównaniu z Bogotą, Medellin jest ciekawsze, oferuje więcej atrakcji, jest bardziej rozwinięte jeśli chodzi o komunikację. Jest też mniej konserwatywne, bardziej otwarte na nowoczesność, na zmiany. Jest ciepłe i suche, a nie jak Bogota chłodna i z większą ilością opadów.
I bez cienia wątpliwości Medellin jest miastem unikatowym. Takim miejscem, którego nie zapomnicie i nie pomylicie z żadnym innym.
Wiem, że jeśli słyszy się nazwę Medellin pierwszym skojarzeniem jest Escobar, kokaina i pistolet przyłożony do głowy w zamian za telefon, aparat i portfel. Ale nie bójcie się, Medellin jest bezpieczniejsze niż Wam się wydaje. W granicach zdrowego rozsądku nic złego Wam się tam nie stanie. Nawet nocą. Lecz nie namawiam Was do zwiedzania medelińskich slumsów po zachodzie słońca. No chyba, że z pokładu teleferico.
A Pablo Escobar już Wam tam nie zagrozi!
Nawet nie wiedziałam o takim cudownym miejscu