Dziś będzie o narkotykach.
Ba!
O legalnych narkotykach.
O legalnych narkotykach w Ameryce Południowej.
Tak, nie mylą Was oczy, dobrze przeczytaliście.
Wszystko zaczęło się w momencie, kiedy kupiłam bilet za ocean, dokładnie do Kolumbii…
Nie. Nie będzie o Kolumbii, nie będzie o kokainie. Chociaż założę się, że większość z Was tak właśnie pomyślała.
No więc zaczęło się od Kolumbii, ale potem był Ekwador, Boliwia, jeszcze parę innych latynoskich krain, aż wreszcie dotarłam do tego niezbyt u nas popularnego – Urugwaju.
Urugwaj – kraj, w którym legalna jest aborcja, eutanazja, prostytucja, małżeństwa zawierane przez osoby LGBT, a operacje zmiany płci są refundowane. Najmniejszy (po Surinamie), ale najbardziej liberalny kraj Ameryki Południowej.
José Mujica, prezydent Urugwaju w latach 2010-2015, do tych wszystkich powyższych „przywilejów” postanowił dodać coś jeszcze – legalną marihuanę.
Ale po kolei…
Podczas trwania jego prezydenckiej kadencji pewnego dnia podzielił się z opinią publiczną swoim „odkryciem”:
problemem nie jest marihuana, ale jej uprawa i nielegalna sprzedaż. Urugwaj jest tylko nieco ponad 3 milionowym państwem i śmiało może przetestować zalegalizowanie marihuany, bo jeśli wyrządzi tym krzywdę, ucierpi tylko 3 miliony osób.
Co legalna marihuana oznacza w praktyce?
Od 2014 roku każdy pełnoletni obywatel Urugwaju, który zarejestruje się w IRCCA (Instituto de Regulación y Control del Cannabis) – instytucji podlegającej pod ministerstwo zdrowia, może zacząć regularnie hodować w domu do 6 krzaczków marihuany na swój własny użytek.
Dla osób nie posiadających odpowiednich warunków do założenia hodowli istnieje możliwość dołączenia do klubu konopnego – co daje zgodę na uprawę 99 krzaczków, a je do podziało na 15 do 45 członków takiego ugrupowania. Co daje 480 gramów suszu na osobę na rok.
W 2015 roku prezydentem Urugwaju ponownie został Tabaré Vázquez (był nim już w latach 2005-2010), z wykształcenia onkolog i o marihuanie myślący zupełnie inaczej niż Mujica. Publicznie podkreślał jej szkodliwy wpływ na ludzkie zdrowie. Jego rząd obawiał się też sankcji nałożonych na Urugwaj przez inne kraje z powodu legalnego handlu narkotykami.
Chociaż nadal obowiązywały zasady legalnej domowej i klubowej uprawy marihuany, dalsza legalizacja użytkowania kannabinoidów stanęła pod znakiem zapytania.
Ale ostatecznie i oficjalnie od 19 lipca 2017 roku każda osoba, która zarejestruje się w urzędzie pocztowym (Correo Uruguayo), czyli udowodni, że jest prawowitym obywatelem Urugwaju oraz zostawi odciski 4 palców, otrzyma prawo do regularnego poboru marihuany w jednej z 17 licencjonowanych aptek na terenie kraju.
W aptece wystarczy przyłożyć palec w odpowiednim miejscu i bez podawania danych osobowych, otrzymuje się do 40 gramów marihuany miesięcznie (maksymalnie 10 gramów na tydzień).
Do tej pory ponad 36 tysięcy Urugwajczyków korzysta z marihuany na odcisk palca.
5 gramów gotowej do użycia aptecznej marihuany kosztuje 250 urugwajskich pesos, czyli około 7 dolarów amerykańskich (cena od sierpnia 2019 roku).
Tym sposobem Urugwaj został pierwszym krajem na świecie, gdzie legalna jest uprawa, obrót i zażywanie marihuany.
Mimo wszystko rząd Urugwaju otwarcie mówi o ryzyku wynikającym z jej zażywania i bynajmniej nie namawia swoich obywateli do rozpoczęcia czy regularnego jej stosowania. Mało tego, w kraju obowiązuje powszechny zakaz reklamowania wyrobów z konopi. Zaś część dochodów z jej sprzedaży przeznaczona jest na leczenie wszelkiego rodzaju uzależnień.
Skąd Urugwaj bierze marihuanę?
Ponad 2/3 Urugwaju pokryte jest pampą, czyli powierzchnią porośniętą trawiastą lub krzewiasto-trawiastą roślinnością. Nie trudno na takiej wyludnionej przestrzeni zapoczątkować uprawę na wielką skalę. W 2014 roku ogłoszony przez IRCCA przetarg wygrały dwie firmy, które po dziś dzień na ziemiach podlegających rządowi, na wolnym powietrzu i w szklarniach, sieją, pielęgnują, zbierają plony, a potem suszą, pakują i przewożą je do aptek.
4 tony gotowej do użytku marihuany rocznie.
O bezpieczeństwo na marihuanowych polach dba wojsko.
Rządowe uprawy zaopatrują też apteki w marihuanę leczniczą w postaci oleju konopnego.
Czy Urugwaj osiągnął zamierzony cel?
To nie jest tak, że legalna marihuana nie przysparza problemów. Często dochodzi do braku towaru w hurtowni, czyli jest większe zapotrzebowanie na nią, niż Urugwaj jest w stanie sam wyprodukować. Poza tym użytkownicy skarżą się, że marihuana pochodząca z aptek ma bardzo małą zawartość THC – jej aktywnego składnika. Stąd i tak pewien procent osób szuka jej na czarnym rynku, gdzie zawartość THC jest nawet 5 razy wyższa.
Apteki zaś obawiają się napadów mafii i dealerów, powszechnie przecież wiadomo, że te apteki z licencjami mają jakiś zasób produktów konopnych na stanie.
Ponadto Urugwajczycy nie do końca są zadowoleni z wymogu prowadzenia rejestru: kto i ile marihuany odbiera, do którego ma wgląd policja.
Pojawiają się również obawy, że skoro państwo postanowiło zalegalizować marihuanę, to czy nie nadejdzie taki dzień, w którym to samo stanie się z kokainą czy heroiną?
Ogólnym celem Urugwaju było pokazanie światu, że łatwy i legalny dostęp do marihuany zmniejsza działalność czarnego rynku. Czy tak jest naprawdę?
Co legalna marihuana oznacza dla turysty?
Mając okazję spacerować po Montevideo mijałam dziesiątki sklepów oferujących różnokształtne nasiona marihuany, mające wiele zastosowań nawozy oraz inne akcesoria, w tym książkowe poradniki – wszystko w trosce o jak najbardziej efektywny zbiór plonów marihuany w domowym zaciszu.
Ale nie znalazłam ani jednego coffeeshopu znanego mi z amsterdamowych ulic, nie było też sklepów z zielonymi ciastkami, lodami czy lizakami.
Bo wszystko co właśnie wyżej przeczytaliście dotyczy obywateli Urugwaju.
Marihuana dla turystów nie jest dostępna. Oficjalnie nie jest dostępna.
O czym wiele przyjezdnych dowiaduje się udając się na poszukiwanie słynnych zielonych sklepów w Montevideo czy innym większym mieście kraju. Po czym okazuje się, że takich miejsc po prostu nie ma!
Urugwaj bardzo troszczy się o nierozwinięcie u siebie narkotykowej turystyki.
Turystom pozostaje więc zakup marihuany na czarnym rynku. Ewentualnie skumplowanie się z Urugwajczykiem, który ma dostęp do marihuany i może gdy znajomość dobrze się potoczy poczęstuje przyjezdnego buchem czy dwoma. Może nawet całym skrętem. Ale wiedzcie, że taki Urugwajczyk wtedy łamie prawo.
Turysta może też wykupić wycieczkę – cannabis tour, która poza wszystkimi typowymi atrakcjami zwiedzania i poznawania, da mu możliwość skosztowania marihuany z Urugwaju. Takich atrakcji szukajcie w Montevideo czy Punta del Este (tylko dla osób pełnoletnich, z przewodnikiem w języku hiszpańskim lub angielskim, czas trwania – 3h, koszt to około 100 zł). Po szczegóły wpadnijcie tutaj.
W Montevideo znajdziecie też sklep Pachannabis Grow Shop, gdzie kupicie na przykład alkoholowy wyciąg z marihuany. Działa. Mocno.
A jeśli zaopatrzycie się w marihuanę na czarnym rynku, co jest w Montevideo proste, ale nie aż tak proste jak na przykład w Lizbonie, gdzie sprzedawcy sami zagadują turystów, nie spożytkujcie jej w restauracji, barze, na dworcu czy innym bardziej publicznym miejscu, gdzie po prostu czynność palenia nawet papierosów nie jest mile widziana. Ale park, a najlepiej plaża o wiele lepiej nadają się na taki relaks.
I pamiętajcie: co wolno Urugwajczykom, nie znaczy, że i nam, przyjezdnym.
Aaaa i jeśli myślicie, że spacerując po Urugwaju za każdym rogiem będziecie natykać się na leniwych, wychillowanych ludzi siedzących w cieniu palm, podążających za Wami mętnym wzrokiem, że wszędzie unosi się słodkawy zapach marihuany i nawet kelnerzy w stołecznych restauracjach podejrzanie się do Was uśmiechają – nic z tych rzeczy.
Trzeba się nieco wysilić, żeby znaleźć dowody istnienia legalnej marihuany.
Więc jeśli marzy Wam się relaks ze skrętem w ręku z widokiem na Atlantyk, łatwiej i taniej będzie Wam to zrobić gdzieś po drugiej stronie oceanu. Tej „naszej” stronie.
0 komentarzy