Caminowe czyszczenie głowy

gru 2, 2017 | Europa, Hiszpania | 4 Komentarze

gru 2, 2017 | Europa, Hiszpania | 4 Komentarze

Na pewno nie raz mieliście tak, że po obejrzeniu filmu wpadliście na pomysł, że zrobicie to samo co jego bohaterowie. W moim przypadku było tak:

Jakiś czas temu natknęłam się na film “Dzika droga” – tutaj wklejam polski zwiastun dla ciekawych. Film opowiada losy młodej kobiety, która będąc na życiowym rozdrożu postanowiła przejść pieszo jeden z najbardziej znanych amerykańskich szlaków – Pacific Crest Trail.

Wtedy i ja byłam na życiowym rozdrożu, czułam, że potrzebuję czasu, aby pobyć sama ze sobą, poukładać sobie w głowie. Wiedziałam, że ze względów czasowych, finansowych i bezpieczeństwa nie uda mi się przejść tego samego szlaku co Reese Witherspoon we wspomnianym wyżej filmie. Zaczęłam drążyć temat pieszych szlaków po Europie i tak natknęłam się na Camino de Santiago – po polsku znany bardziej jako droga Świętego Jakuba. To nie jedna konkretna droga, ale tak naprawdę każdy z progu swojego domu, gdziekolwiek na świecie jest on położony, może wyjść i udać się do położonego na północy Hiszpanii miasta Santiago de Compostela.

Wiedziałam, że chcę przejść chociaż kawałek caminowej drogi. Spośród wielu możliwości najbardziej przypadło mi do gustu Camino Primitivo. Głównie przez to, że to górski szlak, pełen ciekawych krajobrazów i liczy nieco ponad 300 km, więc można go przejść w niecałe dwa tygodnie.

Nie zastanawiając się jakoś bardzo długo zakupiłam bilet lotniczy do Madrytu. Nie było odwrotu. Na rozpoczęcie swojego camino wyznaczyłam początek maja – pogoda jest w sam raz do wędrowania, nie jest jeszcze bardzo gorąco, nie ma też zbyt dużego ruchu na szlaku i w schroniskach.

Zaczęłam przeglądać fora internetowe i blogi podróżnicze w poszukiwaniu wskazówek, jak trzeba się przygotować, co należy z sobą zabrać na swoje camino. Wydawało mi się, że jestem świetnie przygotowana!

Właśnie – wydawało mi się!

Człowiek uczy się na błędach całe życie – dlatego dzielę się z Wami swoimi radami i przemyśleniami, co zrobić, aby camino udało się przejść bez większego problemu. Jak się dokładnie do wędrówki przygotować, jakie są inne trasy, na co zwrócić uwagę już podczas camino bardziej szczegółowo opisałam w tym wpisie.

Jeśli zastanawiacie się nad tym czy wyruszyć do Santiago – polecam Wam to zrobić czym prędzej! Myślę, że to jedna z lepszych możliwości na “posprzątanie w swojej głowie”. Przed wyruszeniem obawiałam się chyba najbardziej tego, jak poradzę sobie z samotnością – nigdy wcześniej nie chodziłam sama nawet po polskich górach. Ale ostatecznie moje camino było niezapomnianym przeżyciem i wspaniałym życiowym doświadczeniem.

Camino Primitivo – zwłaszcza w kwietniu i maju to niezbyt oblegany szlak do Santiago. Zdarzały się dni, że przez 5-7 godzin wędrówki mijałam dwie osoby. Nie przeszkadzało mi to jakoś. Im bliżej Santiago robiło się coraz gęściej i w schroniskach i na szlaku. Na całe Camino Primitivo planowo należy przygotować 12-13 dni – ja przeszłam je w 9 dni co teraz po czasie uważam za skrajną głupotę – moje nogi odchorowały to przez miesiące po powrocie, a nawet teraz – ponad pół roku po zakończeniu camino – kontuzjowana stopa czasem o sobie przypomina.

 

Ale zacznę od początku…

Przyleciałam do Madrytu w środku nocy – nie pozostawało mi nic innego jak tylko taksówka do wcześniej zabukowanego na airbnb pokoju gdzieś w południowej części miasta. Pierwszy szok – taksówkarz na lotnisku w STOLICY kraju nie mówi po angielsku! Drugi szok – dziewczyna, u której wynajmowałam pokój w STOLICY – nie mówi po angielsku! Myślę sobie, że skoro jutro rano wyjeżdżam na północ Hiszpanii (do części mniej popularnej turystycznie), sytuacja raczej nie będzie wyglądała lepiej. Ale poszłam spać.

Kolejnego dnia po 5-godzinnej drodze autobusem dotarłam do Oviedo. Była godzina 15, nie chciałam tracić dnia, więc po wyjściu z autobusu ruszyłam od razu na Camino de Santiago. No może nie tak od razu – pogubiłam się w samym Oviedo chyba z piętnaście razy. Pojawiły się pierwsze chwile zwątpienia, bo skoro nie umiem trafić na muszelkowy szlak już na samym początku, to jak ja chcę przejść te 340 km? Sama? Bez mapy? Idiotka – to najczęściej powtarzane pod nosem wtedy słowa.

 

oviedo_the_beginning_of_camino_primitivo_route_in_north_spain

Oviedo – początek Camino Primitivo

Ale że mamy XXI wiek i darmowe Internety w Europie (wtedy jeszcze nie był tak całkiem za darmo) JAKOŚ udało mi się wyjść z miasta. JAKOŚ czyli nie tak od razu, bo nie wiedziałam dokąd idę – poza tym, że do Santiago oczywiście. Mapy z sobą nie miałam żadnej, dysponowałam tylko notatkami wydrukowanymi wcześniej ze strony poświęconej Camino Primitivo, czyli zamiast mapy w ręku miałam dokładnie TO!

Wiedziałam, że jak tylko natknę się na caminową żółtą strzałkę, będę “w domu”. Tyle, że nigdzie strzałki nie widziałam. Wyszłam poza Oviedo na jakąś polną drogę, usiadłam na kamieniu, zmieniłam buty trekkingowe na sandały, zjadłam kanapkę i siedziałam tak długo, aż na horyzoncie pojawili się ludzie. Moja jedyna nadzieja na odnalezienie właściwego szlaku.

Podeszłam do nich i pierwsze o co zapytałam to czy mówią po angielsku. I wiecie co? Zostałam głośno, bardzo głośno i dosadnie WYŚMIANA! Postanowiłam zapomnieć o angielskim na najbliższe kilka dni. Po raz pierwszy w życiu ucieszyłam się, że jeszcze będąc na studiach coś mnie podkusiło, żeby zacząć uczyć się hiszpańskiego. A dokładnie hiszpańskiego podróżniczego. To mnie uratowało! Hiszpanie ewidentnie nie lubią obcych języków, a już na pewno nie angielskiego. Więc kiedy zadałam im pytanie Donde esta camino de Santiago od razy zmienili nastawienie do mojej osoby. Pokazali mi dokąd mam pójść i nawet odprowadzili kawałek, pytając skąd jestem. Pożegnali się życząc mi powodzenia.

Poczułam olbrzymią ulgę kiedy przy polnej dróżce ujrzałam pierwszą w swoim życiu flecha amarilla – czyli żółtą muszelkową strzałkę. To najważniejszy drogowskaz przez moje kolejne 9 dni samotnej wędrówki przez hiszpańskie pola i lasy.

 

a_stoned_signed_with_a_yellow_narrow_showing_the_right_direction

pierwsza na moim camino muszelkowa strzałka – flecha amarilla

 

narrow_green_path_leading_to_a_forrest

czasem szlak wiódł przez takie ledwo widoczne dróżki

Miałam do przejścia około 12 km. Szło mi się raźnie, wesoło, śpiewałam sobie pod nosem, miałam dużo siły, czułam, że mogę iść i iść i iść. Po drodze zatrzymało się kilka samochodów z hiszpańskimi dziadkami, którzy radośnie życzyli mi powodzenia. W jednej z mijanych wiosek zatrzymał mnie kolejny hiszpański dziadek i wręczył mi “profesjonalny trekkingowy kijek” – kawałek prostej gałęzi. Gest był tak miły, że ruszyłam przed siebie z jeszcze szerszym uśmiechem. Od tego momentu czułam się jak prawdziwy wędrowiec na camino.

 

a_hand_grabbing_a_long_walking_stick

na początku chciałam ten kijek wyrzucić – ale doszedł ze mną aż do Santiago i nie raz mnie uratował

Do Escamplero – mojego pierwszego przystanku noclegowego dotarłam przed planowanym czasem. Miałam lekki problem ze znalezieniem właściwego albergue – schroniska, ale dzięki wskazówkom napotkanych ludzi jakoś tam trafiłam.

Inaczej sobie wyobrażałam TE schroniska. Może trochę liczyłam na coś w stylu tych znanych mi z naszych polskich gór. A tam pełna samoobsługa! Było czysto, ciepło, trzy pokoje wypchane piętrowymi łóżkami. Za to ludzi nie było wcale. Dopiero kilka godzin później zebrali się inni caminowicze. Głównie Hiszpanie, jedna Niemka oraz POLKA. Średnia wieku 60 lat!

Wiecie co było największą sensacją w tym albergue? Mój OLBRZYMI plecak! A taka byłam z siebie dumna, że na 23 kg dozwolonego limitu bagażowego do samolotu udało mi się zabrać TYLKO 15 kg! To był mój największy, naprawdę NAJWIĘKSZY (a raczej najcięższy) caminowy błąd. Kiedy na camino wybiorę się jeszcze kiedyś, a jestem pewna, że się wybiorę, nie będę nosiła na plecach więcej niż 5kg. Obiecuję!

No więc pani Niemka (na camino przeszła już w swoim życiu tysiące kilometrów) oraz Polka Monika (na camino była po raz pierwszy, ale była mądrzejsza niż ja), odradziły mi wędrówkę z tak ciężkim plecakiem. Oczywiście nie posłuchałam ich, (idiotka po raz drugi). Odradziły mi też mój zbyt intensywny plan codziennej porcji kilometrów, które chciałam przejść. Ale ja pomyślałam, że skoro jestem dużo młodsza od nich, nie jestem zmęczona, bo dopiero zaczęłam, spokojnie w dniu jutrzejszym przejdę 40km.

A starszych trzeba słuchać…

Poszłam spać tak jak i wszyscy poszli. Wstałam rano tak jak i wszyscy wstali. Ale nie zjadłam śniadania, tak jak wszyscy pozostali jedli, tylko szybko się ubrałam, ruszyłam na szlak jeszcze przed wschodem słońca. Czułam, że mam dużo siły, a śniadanie zjem jak dopadnie mnie głód. Na łonie natury – myślałam – będzie lepiej smakowało.

 

sunrise_in_a_little_spanish_villeage

taki wschód słońca z pewnością dodaje energii na cały dzień

Postanowiłam, że dzisiaj przejdę te około 45 km – chciałam dotrzeć do Bodenaya. Przeczytałam wcześniej gdzieś na forum, że tamtejsze albergue jest z tych MUST BE.

 

blond_smiling_girl_with_a_huge_backpack

camino to zdecydowanie „no make-up time”

 

early_morning_sunshines_on_a_spanish_road

czasem szłam polną drogą, czasem po asfalcie

 

hand_reaching_toward_horses_trying_to_feed_them

zwykle spotykałam więcej zwierząt niż ludzi

Ale los chciał inaczej… Zrobiłam przerwę na śniadanie w Grado. Po śniadaniu wstałam, założyłam plecak, ale poczułam, że coś jest nie tak z moją lewą stopą. No nic – idę przed siebie dzielnie, zastanawiając się, czy przez ostanie godziny nie wykręciłam sobie stopy. Nic takiego nie przychodziło mi do głowy, więc zbagatelizowałam problem i szłam dalej. Co jakiś czas zatrzymywałam się, a to żeby coś przekąsić, a to by się przebrać, bo zaczęło mocno prażyć słońce, a to by poprawić plecak. Ale im więcej kroków zrobiłam, tym bardziej dawała się we znaki moja lewa stopa.

 

tired_legs_laying_on_a_blue_backpack

chwila wytchnienia na hiszpańskiej łące

Ostatecznie dotarłam do Salas – od rana przeszłam prawie 40 km. Ale do Salas dotarłam już ze łzami w oczach, nie wytrzymując z bólu, podpierając się na moim kijku.

Nie mogłam znaleźć z mieście albergue. Zwątpiłam. Zobaczyłam grupę chłopaków. Zagadałam do nich –  oczywiście po hiszpańsku. Jak się okazało – oni też szli do Santiago. Pomogli mi znaleźć schronisko. Na szczęście paru z nich mówiło po angielsku, więc nie musiałam się tym razem wysilać językowo.

W schronisku spotkałam dwie dziewczyny – siostry z Czech – wspaniałe, kochane osoby, z którymi od razu się zaprzyjaźniłam. Przyjaźnimy się po dziś dzień.

Tego wieczora i przez kolejne dni rozpoczęła się akcja “międzynarodowe ratowanie mojej stopy”.

Ale o tym przeczytacie tutaj 🙂

4 komentarze

  1. receptanapodroz

    Dokładnie! Rady caminowiczów są najbardziej pomocne 🙂

  2. vivirsinprisas

    Ale miło się czyta takie wspomnienia, szczególnie jak na Camino się już było. Ale rzeczywiście, zanim ruszyłam w Drogę, próbowałam się trochę przygotować – przede wszystkim spotkałam się z koleżanką, która na Camino już była i usłyszałam od niej dwie najważniejsze porady mojego caminowego życia: wiedz jak jest woda pitna (agua potable), co potem się przerodziło w trzymiesięczny, zwykły kurs hiszpańskiego i „przygotuj sobie wszystkie niezbędne rzeczy, a potem wyrzuć połowę z nich”. I to faktycznie uratowało mi życie 😉

  3. W Duecie po Świecie

    To prawda, że filmy, ale też książki albo wywiady to świetne inspirujące bodźce. Odkąd na naszej półce pojawiła się książka o podróży rowerowej dookoła świata, zaczęliśmy planować swoją pierwszą rowerową wyprawę po Polsce. To doświadczenie przewróciło świat do góry nogami, a przecież książkę kupiłam Kamilowi na imieniny, wyłącznie jako dobrą lekturę… W każdym razie efekt jest taki sam, przychodzi do nas „uzdrowienie”, tak jak Tobie Camino „czyściło” głowę 🙂 Fajny tekst i fajnie wpisuje się w tego bloga 🙂

  4. receptanapodroz

    Dziękuję za miłe słowa 🙂 trzymam kciuki za Waszą wyprawę rowerową!

Funkcja trackback/Funkcja pingback

  1. Recepta na szczęśliwe camino – RECEPTA NA PODRÓŻ - […] W maju tego roku przeszłam Camino Primitivo. Więcej o tej wyprawie i przeżyciach przeczytacie tutaj . […]

Wyślij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *