To była miłość od pierwszego wejrzenia. Nie zresztą po raz pierwszy w moim życiu, jeśli chodzi o podróżnicze odkrycia.

Przypadkowo wpadło mi w ręce któreś z wydań popularnego podróżniczego miesięcznika ze zdjęciami cudnego niebieskiego miasta. Jeszcze zanim przeczytałam gdzie ono się znajduje, wpadłam po uszy i dopisałam kolejną pozycję do już i tak bardzo rozbudowanej listy moich podróżniczych marzeń.

Północna Afryka, Maroko, Szafszawan.

Dlatego nie zastanawiałam się długo planując podróż po Maroko, że za wszelką cenę do Niebieskiego Miasta muszę się jakoś dostać.

Jakoś. Bo chociaż w Maroko miałam spędzić raptem 4 dni, przy czym lądowałam w Fezie, a odlatywałam z Marakeszu, musiałam w i tak już napięty plan wcisnąć Szafszawan.

Jeśli zerkniecie na mapę Maroka, przytakniecie (pewnie nie po raz pierwszy), że daleko mi do podróżniczej normalności i rozwagi.

Chylę czoła moim współtowarzyszom marokańskiej przygody za wytrwałość, cierpliwość i sterowanie wypożyczonym samochodem po dość wymagającej marokańskiej drogowej nawierzchni, której dosyć często brakowało. Za to że mogłam ze spokojem celować przez okno obiektywem aparatu.

A przede wszystkim, że zgodzili się przejechać ze mną setki kilometrów do Szafszawan, które zdecydowanie było nie po drodze. Mało tego, przez wielu ludzi Internetu, znanych i mniej znanych blogerów, a nawet napotkanego na lotnisku Polaka od lat mieszkającego w Fezie, odradzanego, bo: przereklamowane, bo nie warte całej drogi z Fezu, bo pełno w nim Azjatów walczących za każdym zakrętem o podbicie Instagrama serią coraz to wymyślnych fotek, którym towarzyszy zmienianie stylizacji wprost na ulicach, jakby nie było, muzułmańskiego miasta.

Warto postawić na swoim, nie słuchać innych, zwłaszcza tych „ekspertów”, którzy prawdopodobnie nigdy swoim eksperckim wzrokiem nie mieli w rzeczywistości przyjemności oceniania danego miejsca.

Szafszewan pod żadnym względem mnie nie rozczarował. Tamtejsza Medyna została zakodowana w mojej pamięci jako jedna z tych najbardziej wartych zagubienia się. A ściany, schody, drzwi, donice Szafszawan faktycznie ubarwione są wszelkimi odcieniami niebieskiego. Z całą pewnością to nie kolor nadany w popularnym programie do obróbki graficznej, jak sugeruje multum internetowych komentarzy.

Zanim przedstawię Wam całkiem sporą galerię ujęć Niebieskiego Miasta, należy się jemu jeszcze kilka słów.

Miasto leży w północnym Atlasie, na zboczach masywu Rif. Założone zostało w 1471 roku jako baza do ataków najeżdżających Maroko Portugalczyków. Przez kolejne wieki do Szafszawan imigrowały tłumy Żydów i  Muzułmanów. Jako, że byli to głównie uchodźcy z Półwyspu Iberyjskiego, narastała wśród nich niechęć do Europy i Europejczyków, co w końcu doprowadziło do zakazu wstępu do miasta dla Chrześcijan, zaś złamanie zakazu groziło karą śmierci. Ten surowy zakaz przestał obowiązywać dopiero na początku XX wieku.

Na szczęście obecnie każdy może tutaj swobodnie podróżować, co stawia turystykę na podium dochodów Szafszawan.

W mieście roi się od kotów i sprzedawców… haszyszu, popularnie nazywanego tutaj kifem. Dlatego Niebieskie Miasto nie raz nazywane też jest marokańskim Amsterdamem.

Patrząc na zdjęcia Szafszawan pewnie zastanawiacie się czemu ma służyć malowanie ścian domów, chodników czy drzwi na niebiesko. Teorii tego zwyczaju jest kilka. Jedni twierdzą, że niebieski kolor ma chronić mieszkańców miasta przed tzw. złym okiem, tak samo jak „oko Proroka” czy „ręka Fatimy” – muzułmańskie talizmany strzegące przed złym, zawistnym i zazdrosnym spojrzeniem, przed rzuceniem przez kogoś uroku. Inni twierdzą, że niegdyś licznie zamieszkujący miasto Żydzi poprzez kolor niebieski mieli zatrzeć granice między niebem a ziemią. Jest jeszcze jedna, bardziej przyziemna wersja – niebieskie ściany mają po prostu odstraszać owady.

Jedno jest pewne – ktoś, kto kiedyś wpadł na pomysł nadania miastu niebieskiego zabarwienia zrobił dobrą robotę!

Pamiętajcie, że zwiedzając Szafszawan warto wstać skoro świt, bo niebieskie ściany Niebieskiego Miasta najpiękniej wyglądają w promieniach budzącego się dnia.