Miłość od pierwszego wejrzenia – Himalaje

lis 20, 2017 | Azja, Indie | 2 Komentarze

lis 20, 2017 | Azja, Indie | 2 Komentarze

through-the-himalayas-on-a_bicycle

Ten i kolejne wpisy dotyczące Indii będą przeplatanką fragmentów moich zapisek podczas podróży po Indiach wraz ze zdjęciami oraz porad, które moim zdaniem mogą ułatwić Wam jak najlepsze poznanie tego kraju.

Zaczynamy!

 

“Panowie z obsługi lotniska trzymają nas chwilę w niepewności, że nasza wiza nie jest wystarczająca. Ale na szczęście to oni byli niedoinformowani, a nie my. Nasze e-wizy są bez zarzutu, na lotnisku w Mumbaju dostaniemy wizę-pieczątkę do paszportu”.

 

 Po więcej informacji na temat wizy, żeby i Was obsługa lotniska wpuściła na podkład samolotu odsyłam do tego wpisu.

 

W końcu mamy za sobą wszystkie możliwe bramki, na szczęście już bez żadnych komplikacji. Stoimy przed naszym gatem i gapimy się przez okno na olbrzymi samolot, który na najbliższe 9 godzin stanie się naszym schronieniem. Nikt z nas jeszcze taką wielką maszyną nigdzie nie leciał, czujemy lekki dreszczyk emocji (nie wiem czy wszyscy, ale na pewno żeńska część ekipy, a męska być może wstydzi się przyznać).

 

Wylądowaliśmy w Mumbaju o 23 czasu lokalnego (w Polsce 19:30). Ponieważ za 4 godziny mamy kolejny lot, nie wychodzimy z budynku lotniska. Sporo czasu zajęła nam biurokracja: wypełnienie druczków dla obcokrajowców, pieczątka z wizą do paszportu, odebranie bagaży (co za ulga, że wszystkie dotarły), odprawa na kolejne loty i ponowne nadanie bagaży.

 

 Dla wyjaśnienia leciałam z Warszawy do Brukseli, z Brukseli do Mumbaju, z Mumbaju do Delhi i stamtąd już do Leh w Himalajach. Jeśli zamierzacie przemieszczać się po Indiach, samolot jest najlepszą metodą. Jeśli bilety kupicie odpowiednio wcześnie, nie powinny kosztować majątku. Są też długodystansowe pociągi, jednak pozostaną one dla mnie indyjskim środkiem transportu do użycia w ostatecznej ostateczności (o czym przeczytacie tutaj). Jednak do Leh pociągi nie dojeżdżają, a podróż autobusami, czy też wynajętymi samochodami zajęłaby nam prawie cztery dni.

 

Postanawiamy zakupić wreszcie rupie indyjskie. Znaleźliśmy kantor w ogóle nieprzypominjący nam tych znanych z Polski. Prawie miła pani za szybą, której nie ma. Robi się niemałe zamieszanie, ponieważ część z nas chce rozmienić euro, część dolary, na dodatek ja wyciągam funty. Sporo czasu zajmuje nam wynegocjowanie korzystnego dla nas kursu, jeszcze więcej czasu pani z kantora potrzebuje na rachunki, a potem my na rozliczenie się między sobą. Ostatecznie wszyscy zadowoleni, ledwo mieścimy w swe portfele i saszetki te kilkanaście tysięcy rupii (na osobę!).

 

Więcej o indyjskiej walucie przeczytacie tutaj.

Wchodzimy do ostatniego samolotu, ostatniego, ale najbardziej wyczekiwanego chyba przez nas wszystkich, bo będziemy lecieć nad i lądować w Himalajach. Na początku wszystko przebiega jak przy każdym innym locie, aż tu nagle w oddali w chmurach widać szczyty najwyższych na ziemi gór. Wielkie poruszenie w samolocie, każdy (nie tylko my biali) chce znaleźć się jak najbliżej okna i podziwiać tak rzadko spotykany z samolotu widok. Zapamiętam ten obraz do końca życia! Mimo tego, że nie raz mieliśmy wrażenie, że skrzydła samolotu zahaczą o któryś ze szczytów górskich, widok był obłędny. Żałuję, że nie dało się uwiecznić tego momentu na dobrej fotografii. Ale przed moimi oczami himalajskie szczyty, niektóre ośnieżone, wychylające się ponad warstwę chmur, pozostaną na pewno wysoko na liście zadziwiających widoków z samolotu. Lądujemy pośród gór.

 

 

plane_view_at_the_top_of_highest_mountains

best_airplane_view_to_the_himalayas

 

Leh – główne miasto Ladakhu, przez setki lat było ważnym ośrodkiem handlu dla Tybetu, Chin, Indii i Azji Środkowej. Na najbliższy tydzień Leh będzie naszym domem. Lotnisko w Leh jest zupełnie inne niż odwiedzone do tej pory, jest bardzo klimatyczne. Z samolotu do budynku lotniska dojeżdżamy małym, ciasnym busikiem. Wraz z pozostałymi pasażerami czekamy na bagaże w równie ciasnej “hali”. Chwila niepewności… Ale wreszcie są nasze plecaki! Czujemy ulgę, bo z bagażami w samolotach nigdy nic nie wiadomo, a my mamy za sobą aż cztery loty. Siadamy na podłodze, plecaki obok nas i wypełniamy kolejny świstek papieru, jakąś kartę przylotu. Pytają nas o dane z paszportu, szczegóły wizy, adres i ilość dni pobytu w Himalajach, a nawet o zawód. Wypełnione kwitki oddajemy przy wyjściu z lotniska, gdzie obsługa bardziej przypatruje się nam białym, niż tak mozolnie wypełnianym kwitkom.

 

Leh położone jest na wysokości 3500 m n.p.m. – zawartość tlenu jest znacznie niższa niż ta, do której jesteśmy przyzwyczajeni żyjąc niżej. Jak przygotować się na taką wysokość, jakie są objawy choroby wysokościowej i jak sobie pomóc przeczytacie w tym wpisie.

 

Leh – kocham to miejsce od pierwszego wejrzenia. Nie jest tutaj bardzo brudno, co prawda drogi się rozpadają, ale nie dostrzegłam stert śmieci, których chyba oczekiwałam nawet w tej części Indii. Wszędzie widać śpiące psy, czasem zwinięte w śmieszne kulki i wyglądające jak nieżywe. Nawet kilka krów już przeszło nam drogę, dziwnie wychudzonych i jakby skurczonych.

 

dogs_in_the_himalayas

wszędzie spotykane himalajskie psy

I oczywiście są klaksony, choć jeszcze nie aż tak intensywnie dające się we znaki jak to dopiero nastąpi. Ale najlepsze dla mnie są widoki otaczających nas gór, których szczyty łączą się z chmurami. A nad wąskimi uliczkami wiszą niezliczone ilości kolorowych flag z buddyjskimi modlitwami, poruszane nawet najdrobniejszym powiewem wiatru.

 

streets_of_leh_the_himalayan_city

główny deptak w Leh

Ruszamy na spacer po okolicy z myślą o dotarciu aż na szczyt jednej z górek, na której znajdują się ruiny zamku dawnego władcy krainy Ladakh. Wchodzimy coraz wyżej i coraz głośniej sapiemy, musimy co chwilę przystawać, tak trudno nam się oddycha. Ale widoki za naszymi plecami są coraz bardziej zachwycające. Zwłaszcza kolorowe chorągiewki z modlitwami poruszane przez wiatr. Na samym szczycie jest ich mnóstwo i to właśnie one są głównym bohaterem naszych zdjęć. Widoki sprawiają, że człowiek zapomina o kłopotach z oddychaniem, o pieczeniu ust i innych dolegliwościach dnia codziennego.

 

gompa_the_himalayan_buddism_place_of_prayers

meczet w Leh na tle Himalajów

colourful-buddism-flags-at-the-top

buddism_colourful_flags_at_the_top_of_a_himalayan_mountain

IMG_9581

widoki były tak piękne, że pochłonęły nam resztę dnia

 

IMG_9588

powiewające chorągiewki z buddyjskimi modlitwami

 

IMG_9634

jeszcze więcej chorągiewek

 

IMG_9680

powoli dzień zamienia się w noc

 

Godzina 10 rano – idziemy do wypożyczalni rowerów, każdy dostaje swój rower i kask, testujemy hamulce i przerzutki jeżdżąc wokół wypożyczalni. Zatwierdzamy, że sprzęt nam odpowiada, zostawiamy rowery, żeby panu z obsługi umocowali je na dachu samochodu, a sami na 45 minut wracamy do hotelu. O wskazanej godzinie pojawiamy się przy wypożyczalni, wsiadamy do niezbyt pewnie wyglądającego busa z kierowcą i dziewczyną z Australii i ruszamy. Przed nami 40 km pod górę, 2000m wyżej niż jesteśmy obecnie, które mamy pokonać w 2,5h! Kierowca odpala silnik i zaczyna się jazda krętymi górskimi, wąskimi uliczkami, aż na wysokość 5300 m n.p.m. na Khardung La – to trzecia najwyżej położona na świecie przejezdna przełęcz. Jest wesoło, śmiejemy się dosłownie z wszystkiego. Dziwimy się jak na tak wąskiej drodze wyprzedzają się dwa samochody, nawet ciężarówki. Nie raz jesteśmy tak blisko krawędzi nad przepaścią, że z przerażenia otwieramy szeroko oczy i usta (ku rozbawieniu obserwującego nas w lusterku kierowcy).

Po przejechaniu około 5km kierowca zatrzymuje busa, pod koło podkłada kamień, otwiera maskę auta i przez kilka sekund coś tam “sprawdza”, idzie w krzaki, które tutaj są kamieniami załatwić swoje interesy. Dziwimy się, że sika przy samej drodze. Ale dziwimy się jeszcze bardziej, kiedy z prawie niewidzialnych krzaków wyciąga kanister z paliwem, przelewa je do swojego kanistra z bagażnika z tyłu auta, pusty kanister odnosi w inne prawie niewidoczne krzaki, z kieszeni wyciąga plik rupii, odlicza ustaloną kwotę, resztę chowa z powrotem do kieszeni, a pieniądze wręcza chłopakowi, który jakby wyrósł spod ziemi. Po czym kierowca wraca do auta, odpala silnik i ruszamy dalej.

Dojechaliśmy! Sporo aut, motocykli i tłumy ludzi poubieranych jak na mróz, bo wszędzie leży śnieg. A my wysiadamy w krótkich rękawach. Jednak czym prędzej ubieramy na siebie coś grubszego. Ostatecznie zakładamy wszystko co mamy, a nadal dygoczemy z zimna. Na szczęście pan kierowca wygrzebuje z auta dwie reklamówki pełne rękawiczek, które z ulgą zakładamy na zamarznięte palce. Możemy je pożyczyć na czas zjazdu.

 

dav

rękawiczki, które uratowały nam dzień

 

dav

Khardung La – trzecia najwyżej położona przejezdna przełęcz na świecie

 

DSC_4709

nie tylko nas przyciągnęła Khardung La

Marzniemy już tak bardzo i lekko kręci nam się w głowach od wysokości, że czym prędzej wskakujemy na rowery i dzida w dół! 40km prawie bez pedałowania, 40km, które będziemy pokonywać przez kilka najbliższych godzin. Droga początkowo jest trudna, nierówna, z wystającymi i ruchomymi kamieniami. Trzeba uważać żeby nie upaść, tym bardziej żeby nie spaść w dół przepaści. Poza tym jest bardzo, bardzo zimno. Dosyć często zatrzymujemy się na sesje zdjęciowe, bo widoki są tak spektakularne, że trudno to sobie wyobrazić komuś, kto tam nie był, że może być aż tak pięknie.

 

IMG_9754

Khardung La 5359 m n.p.m.

 

IMG_9770

jesteśmy gotowi na karkołomną jazdę w dół

 

IMG_9799

najbardziej fotogeniczne góry

 

IMG_9815

co chwilę zatrzymywaliśmy się na zdjęcia

 

IMG_9819

tymi krętymi himalajskimi drogami pędziliśmy na dwóch kółkach bez pedałowania

 

IMG_9855

indyjskie Himalaje

Na szczęście im niżej tym cieplej. Z czasem droga też staje się łatwiejsza do zjazdu i nabrania większych prędkości. W pewnym momencie zatrzymuje nas długa kolumna stojących aut, nie wiemy o co chodzi. Nasz kierowca, który cały czas jedzie za nami busem (i będzie jechał aż do Leh) wyjaśnił, że musimy zaczekać, bo za chwilę przed nami będzie wysadzanie skał w celu poszerzenia drogi. No to stoimy i czekamy. Aż tu nagle wielkie buuuum razy trzy, odbiło się echem od gór, to jakby razy dziewięć. Tak to się szybko podziało, że nawet nie zdążyliśmy nagrać pamiątkowego filmiku. Musimy jeszcze czekać, aż pracownicy uprzątną kamienie z drogi. Trwa to dosyć długo i ma trwać jeszcze dłużej, zanim droga będzie całkiem przejezdna, ale nasz kierowca pozwala nam przenieść rowery przez świeżo powstałe gruzowisko.

 

IMG_9933

tak w Himalajach wygląda pierwszy etap poszerzania drogi

 

IMG_0081

„drogowcy”

 

IMG_0212

niżej śnieg zamienił się w zieloną trawę

 

IMG_0134

coraz bliżej do celu – powrót do Leh

 

IMG_0086

„normalna” jazda po kilku godzinach znudziła się nam

 

IMG_0213

w oddali Sankar Gompa

Docieramy do celu, oddajemy rowerki, robimy pamiątkowe zdjęcie z cierpliwym kierowcą, który jechał za nami cały dzień i zawsze się uśmiechał, nawet jak robiliśmy kilkunastominutowy postój co kilka minut na sesje zdjęciowe.

 

W następnym wpisie przeczytacie, w jak ekstremalne sposoby postanowiliśmy lepiej poznać Himalaje.

 

Musicie to sprawdzić!

2 komentarze

  1. dominilada

    Cudnie! 🙂

  2. receptanapodroz

    można się zakochać w tych widokach prawda? 🙂

Wyślij komentarz