Nie sądziłam, że polowanie na zorzę wygląda jak… prawdziwe polowanie.
Pobyt w Tromsø rozpoczęłam od upolowania samochodu. Pech chciał, że kiedy przyleciałam na miejsce, zlecieli się tam ludzie z całego świata. Oni pomyśleli, żeby wcześniej zabukować samochód. Ja nie. W żadnej, absolutnie żadnej wypożyczalni nie było już ani jednego auta. Wybawieniem dla mnie i moich towarzyszy okazał się gospodarz naszego airbnb, który wykonał jeden telefon do przyjaciela i pod domem zaparkowała stara mazda. Stara, ale od razu się z nią zaprzyjaźniłam do tego stopnia, że nie oddałam nikomu miejsca za kierownicą.
Wracając do polowania na zorzę, naprawdę dobrze jest mieć samochód – na pewno ułatwi Wam to zobaczenie zorzy przy niskim KP (co to KP zerknijcie niżej) i zachmurzeniu (też zerknijcie niżej). Będziecie mogli przemieszczać się do woli w pogoni za miejscem bez chmurki na niebie. W ogóle to zerknijcie niżej i przeczytajcie, co jeszcze zorzowy hunter musi wiedzieć, żeby polowanie zakończyć sukcesem. A jeśli nie wiecie tak do końca o czym będę się poniżej rozpisywać, zerknijcie przede wszystkim tutaj.
Wybierzcie miejsce, gdzie zorza się pojawia: czyli Islandię, północną Skandynawię, Syberię, Kanadę czy Alaskę albo Grenlandię. Ale wyjątkowo może to też być Szkocja i północna część Irlandii. Kiedy zorza jest naprawdę bardzo silna, a zdarza się to sporadycznie, można ją obserwować i w Polsce. Po moją zorzę pojechałam do Tromsø – największego miasta północnej Norwegii. W pobliżu niego popularnym miejscem do polowania jest też Alta i Lofoty. Do zobaczenia zorzy potrzebna jest ciemność, czyli nie da się jej ujrzeć kiedy trwa lato polarne. Najpewniej wypatrywać jej od września do końca marca od godziny około 18 do 1 w nocy. Więcej o miejscach na świecie, w których można pogapić się w płonące na zielono niebo przeczytacie w tym wpisie.
Żyjemy w takich czasach, że nikogo pewnie nie zdziwi to, że w poszukiwaniu zorzy bardzo pomocne są mobilne aplikacje. Wraz ze znajomymi przetestowaliśmy ich kilka i w odniesieniu do tego co one pokazywały do sytuacji na niebie, najbardziej użyteczną i wiarygodną była My Aurora Forecast. Przyznam się, że jeszcze jej nie odinstalowałam, chociaż wróciłam już z Norwegii i dalej śledzę aktywność zorzy!
Ważne, żebyście zaprzyjaźnili się ze współczynnikiem KP, który powie Wam jak aktywnej zorzy możecie się spodziewać. KP przybiera wartości od 0 do 9, przy czym 0 oznacza brak zorzy, a 9 zorzę bardzo silną (widoczną nawet w Polsce – po dowód zerknijcie tutaj). W Tromsø udało mi się zobaczyć zorzę przy KP 0,33, czyli dosyć słabym. Sprawdźcie szybką instrukcję odczytu aktywności zorzy.
Trochę się zrobiło matematycznie 🙂 Przy moim polowaniu KP sięgało 3 tylko przez godzinę – zorza wtedy była widoczna jako zielona tańcząca na niebie wstążka. Przeważnie KP wynosiło 1 lub poniżej 1. Nie raz trudno gołym okiem było wyłapać, czy to zorza czy chmura. Serio.
Bardzo ważna sprawa – zachmurzenie. Przy niskim KP zorzę uda się zobaczyć, ale trzeba szukać miejsca bez chmur. Tutaj z pomocą przychodzi aplikacja MeteoEarth – wypatrujecie w Waszej lokalizacji miejsca bez chmur i po prostu tam jedziecie.
Może brzmi to skomplikowanie, ale jeśli dodacie do tego trochę wytrwałości, zorza będzie Wasza.
Wrzućcie do bagażnika najcieplejsze ubrania, najlepiej też takie chroniące przed wiatrem. Zabierzcie też coś do jedzenia i termos z herbatą – polowanie na zorzę to robota na kilka dobrych godzin. A przede wszystkim zabierzcie ze sobą całe pokłady cierpliwości! Tak, to zdecydowanie najważniejszy składnik tego polowania. I jedźcie przed siebie, jedźcie gdzieś, gdzie nie ma żadnych świateł i chmur – bo światło i chmura to największy wróg zorzy.
Wypełniając wszystkie podkreślone wyżej punkty TEORETYCZNIE jesteście przygotowani na sukces w upolowaniu aurory borealis (czyli zorzy).
Teoretycznie. A jak to wygląda w praktyce?
Dzień, w którym zobaczyłam najpiękniejszą zorzę, od rana (śledziłam parametry w kilku aplikacjach co kilkanaście minut) zapowiadał porażkę – całe zachmurzone niebo przy KP bliskim 0. Ale ubrałam się ciepło, jeszcze więcej ciepłych ubrań wrzuciłam do bagażnika, zapakowałam też jakieś przekąski i wraz ze znajomymi ruszyliśmy na wyspę Sommarøy, bo tam niebo było mniej zachmurzone niż w Tromsø i bliższej okolicy. Dotarliśmy tam około 18. Co jakiś czas wychodziliśmy na zmianę z samochodu i obserwowaliśmy niebo. Nic i nic przez kilka godzin.
Aż tu nagle oczom swoim nie wierzę – między górami ukazała się lekko zielonkawa poświata i rosła, rosła, rosła. Obejmowała już cały szeroki pas nieba nade mną. A potem zaczęła wirować. Nie mogłam oderwać od tego oczu. I nie wierzyłam we własne szczęście! Poza dwójką znajomych, na górce na którą się wdrapaliśmy nie było żywej duszy. W końcu padły mi obie baterie w aparacie, ale to i dobrze, bo mogłam gapić się w niebo w nieskończoność, a nie przejmować się parametrami ISO i czasem naświetlania. Mogłam do woli cieszyć się tym nadzwyczajnym widokiem. Do tego niebo było bez żadnej chmurki, przez co bardzo dobrze widoczne były gwiazdy i Droga Mleczna. Mogłam położyć się na gołej ziemi i patrzeć jak zahipnotyzowana z niebo. Widok, którego żadne słowa nie są w stanie opisać.
Kolejnego dnia, kiedy śledzone oczywiście od rana KP i zachmurzenie (a właściwie jego brak) było wprost idealne, wróciłam ze swoją ekipą na górkę na Sommarøy. Po kilkugodzinnym koczowaniu w aucie, dogrzewaniu się łyczkiem (właściwie to łyczkami) polskiej wiśniówki, wbrew wszystkim aplikacjom, zorza pokazała się bardzo słaba. Dlatego postanowiłam pojechać przed siebie i znaleźć lepsze miejsce. Po drodze zatrzymywaliśmy się kilka razy gasząc samochodowe światła gdzieś na środku drogi (tylko wtedy zobaczycie czy zorza jest na niebie) i jeśli pani Aurora była na niebie, parkowałam gdzie się dało i wybiegałam z aparatem.
To było najprawdziwsze polowanie na zorzę – znalazłam ją w różnych miejscach, w różnej scenerii, w różnej postaci.
Jeszcze kilka słów o tym, jak zrobić zdjęcie zorzy polarnej. Moja pierwsza zorza gołym okiem była widoczna minimalnie. Ale kiedy zrobiłam jej zdjęcie, nie mogłam uwierzyć w to co widzę w aparacie! I tak się zaczęła ta zabawa. Za każdym razem kiedy aparat odliczał sekundy przy stabilizacji obrazu, czekałam niespokojnie jaką zorzę ujrzę tym razem. Oko ludzkie niestety nie jest tak doskonałe i większość oglądanych przez Was zdjęć zorzy to tak naprawdę małe oszustwo. A więc, do zrobienia zdjęcia zorzy niezbędny jest aparat (telefonem rzadko udaje się zrobić jej zdjęcie) i statyw – każde zdjęcie musi być wykonane przy wydłużonym czasie naświetlania, a co za tym idzie, nawet najdrobniejsze poruszenie aparatem dyskwalifikuje zdjęcie. Przy silnym wietrze nawet ze statywem miałam problem. I przyznam, że większość zdjęć musiałam wyrzucić do kosza. To chyba najtrudniejszy obiekt do fotografowania, z jakim do tej pory miałam do czynienia. Po profesjonalną poradę odsyłam tutaj (sama też z niej korzystałam). Pamiętajcie o zapasowej (albo nawet kilku) baterii, karcie pamięci oraz rękawiczkach – palce odmarzają, a przecież jakoś klikać trzeba.
W Tromsø (i nie tylko) organizowane są grupowe polowania na zorzę. Płacicie dosyć sporo, bo około 1500 NOK (750 zł), stawiacie się na miejscu zbiórki i albo busem albo autobusem wraz z innymi hunterami kierowca zabierze Was na miejsce akcji. Firmy te gwarantują, że na pewno zorzę zobaczycie, nawet gdyby trzeba było jechać setki kilometrów. Nie wiem ile w tym jest prawdy – osobiście nie sprawdzałam.
Możliwe jest też podziwianie zorzy polarnej połączone z kuligiem ciągniętym przez husky albo renifery. Chodziło mi coś takiego po głowie, ale najpierw przeraziła mnie cena (około 700-800 zł). Zaś kiedy oswoiłam się już z takim kosztem niecodziennej przyjemności, w całym Tromsø nie zostało już ani jednego wolnego zwierzaka, który mógłby pociągnąć mnie i moich towarzyszy w stronę zorzy.
Skoro już poruszyłam temat wydawania sporej ilości pieniędzy na polarne przyjemności, dodam jeszcze, że znajoma Finka poleciła mi nietypowe miejsce na podziwianie zorzy – Saariselkä. To wieś położona w fińskiej części Laponii, a dokładnie ośrodek Kakslauttanen, gdzie można spędzić noc w domkach ze szklanymi dachami i z ciepłego łóżka gapić się na Aurorę (oczywiście jeśli zamierzy się Wam pokazać). Ceny za noc w takim domku rozpoczynają się od 490 euro! Po więcej informacji zerknijcie tutaj . Zrozumiecie tak wygórowaną cenę patrząc na zdjęcia takiego domku.
Można mieć idealne warunki pogodowe, wysokie KP, a zorzy polarnej można nie zobaczyć wcale. Potrzebne jest też szczęście.
W Tromsø spędziłam 3 noce i podczas każdej z nich zorza zechciała mi się pokazać. Mi samej ciężko w to w dalszym ciągu uwierzyć. Dlatego w dalszym ciągu śledzę wartości KP i marzę, żeby znowu zerkać na zielone niebo.
Aurora borealis sporadycznie ukazuje mi się w snach – taka jak poniżej:
Powodzenia hunterzy! 🙂
Jeśli interesuje Was koszt polowania na zorzę polarną w różnych miejscach na świecie, koniecznie przeczytajcie „Gdzie i za ile można zobaczyć zorzę polarną„.
Świetny,wciągający czytelnika tekst,wspaniałe zdjecia i filmy,super!!!gratuluję👍👍👍
dziękuję 🙂
Bez samochodu też się da, ale jednak autem bedziesz miec wieksza szanse upolowania zorzy. Powodzenia 😊
Właśnie wróciliśmy z Tromsø. Zorzy nie było ale i tak jest to magiczne miejsce czułam się tam wspaniale. Dobry wpis, wartościowe rady.
Dziękuję Kasia 😊 może następnym razem Zorza postanowi gdzieś Ci się ukazać!