10 topowych zimowych miejsc na Islandii

Jan 14, 2020 | Europa, Islandia | 0 comments

Jan 14, 2020 | Europa, Islandia | 0 comments

Naooglądałam się zdjęć zielonej Islandii, po czym sama wybrałam się tam w listopadzie. I wiecie co? Przepadłam totalnie, o czym zresztą już Wam pisałam. Z niecierpliwością zacieram ręce i odliczam dni do kolejnej islandzkiej wyprawy.

Ale póki co, adekwatnie do obecnej pory roku, przewińcie niżej i sprawdźcie 10 moich ulubionych zimowych miejscówek na Islandii. Może ktoś z Was zahipnotyzowany jej lodowym pięknem, zdecyduje się na pierwszą podróż w Nowym Roku właśnie na Islandię. Zwłaszcza, że ceny biletów lotniczych w dalszym ciągu są bardzo kuszące (już od 280 zł z Katowic, w dwie strony).

Diamond Beach

Aż tutaj chciałoby się napisać, że to top of the top na zimowej Islandii. Jeśli do tej pory w swoim życiu widzieliście plaże pokryte tylko piaskiem, albo żwirkiem, albo mieszanką ich obu, albo chociażby kamieniami, głazami, klifami i co Wam jeszcze w podobnym stylu wyobraźnia podyktuje – Diamond Beach z pewnością Was zaskoczy. Nie, nie leżą na niej nieoszlifowane diamenty. Plaża pokryta jest mniejszymi i większymi bryłami lodu. Wygląda to jak miejsce nie z tej Ziemi (obawiam się, że tych słów mogłabym użyć dla większości islandzkich miejsc). Gwarantuję Wam, że trudno będzie oderwać się od połyskujących w świetle słońca różnokształtnych lodowych “diamentów” – zarówno tym co je fotografują, jak i tym co próbują na nie wchodzić, ale i tym, którzy będą stali jak wmurowani w ziemię (a raczej w lód) oczarowani niezwykłością tego miejsca.

Jak dojechać? Dojazd z lotniska w Keflaviku wynajętym samochodem (korzystnie wynajmiecie tutaj) zajmuje około 6 godzin (420 km). Plaża znajduje się tuż przy krajowej jedynce – głównej drodze Ring Road okrążającej wyspę. Parking jest bezpłatny, całkiem spory.  Diamond Beach licznie oblegają turyści, ale przez swoje rozległe połacie nie będziecie sobie wchodzić w drogę. Jest tutaj bezpiecznie, czego nie można powiedzieć o kolejnej atrakcji.

Czarna plaża – Reynisfjara

Najbardziej popularne miejsce na Islandii, a już na pewno wśród turystów azjatyckich. W 1991 roku National Geographic zaklasyfikowało ową plażę do 10 topowych nietropikalnych plaż na świecie. Jak sama polska nazwa wskazuje, plaża rzeczywiście jest czarna – pokryta piaskiem wulkanicznym. Uroku temu miejscu dodają bazaltowe półki skalne, przypominające kościelne organy, o które rozbijają się wzburzone fale Atlantyku. Z własnych obserwacji mogę przyznać, że sporą, jeśli nie największą (zwłaszcza wśród Azjatów) atrakcją turystyczną Reynisfjary, jest ucieczka przed falami. I choć można mieć przy tym sporo frajdy i uciechy oraz aktywności fizycznej – może być niebezpiecznie i nierzadko dochodzi do sytuacji zagrażających zdrowiu, a nawet życiu nieostrożnych przyjezdnych. Tutejsze wody Atlantyku charakteryzują się gwałtownymi, przychodzącymi znienacka pokaźnymi falami, które sięgają głębiej w ląd, niż mogłoby się wydawać. A potem porywają bezbronnych turystów w zimne oceaniczne otchłanie.

Pamiętajcie, żeby zwiedzając Czarną Plażę, nigdy nie odwracać się plecami do bezlitosnego oceanu i zawsze zachować rezolutną odległość przynajmniej 30 metrów od linii brzegowej.

Jak dojechać? Reynisfjara leży około 180 kilometrów od stolicy, jest łatwo dostępna z krajowej jedynki, z której podróżując od Reykjaviku trzeba nieco zboczyć w prawo przed rybacką miejscowością Vík. Miejsce to idealnie nadaje się na półdniową wycieczkę ze stolicy. Tuż przy plaży znajdziecie doskonale wyposażony hostel The Barn. Według mnie Reynisfjara najpiękniej prezentuje się tuż przed zachodem słońca albo w pierwszych minutach nowego dnia. Zresztą zobaczcie sami poniżej.

Opuszczony basen Seljavallalaug

To coś na wzór term z ciepłą wodą, których na Islandii, jak wiecie z tego wpisu, nie brakuje. Jest darmowe, ale nieco trudniej dostępne. I choć coraz więcej turystów wie o jego istnieniu, zimą tylko nielicznym udaje się dotrzeć do basenu. A to dlatego, że jest dobrze ukryty, a sama droga, którą można pokonać tylko pieszo, też do najłatwiejszych nie należy (zimą). Pewna jestem, że część z turystów poddaje się zanim przebędzie chociaż połowę drogi dzielącej basen od zaparkowanego samochodu.

Warto się pomęczyć, bo kąpiel w basenie z takim widokiem nie trafia się zbyt często. Nie zapomnijcie spakować czegoś dogodnego do pływania/taplania w geotermalnej wodzie. Sama szłam do basenu z myślą, że zobaczę jak on się prezentuje, a w razie czego wrócę do busa po strój kąpielowy. Nie wzięłam pod uwagę, że trasa w jedną stronę zajmuje dobre pół godziny. I musiałam obejść się zmakiem wymoczenia.

Sam basen jest tym najstarszym na całej wyspie, powstał w 1923 roku jako miejsce do nauki pływania. Z roku na rok rośnie jego popularność. Z opisów innych blogerów wiem, że chętnych na kąpiel z widokiem jest tak wielu, że trudno znaleźć wolną przestrzeń w basenie. Luźniejszym terminem będzie na pewno zima (woda ma temperaturę dwudziestu kilku stopni) i noc.

Jak dotrzeć? Po przejechaniu 140 km krajową jedynką skręćcie w drogę 242 (Raufarfellsvegur), będzie tam napis Seljavellir. Musicie dojechać do samego końca drogi, zostawić auto na małym parkingu i przejść około 20-25 minut prosto. Chociaż droga nie jest oznaczona, trudno się pogubić. Podobno latem, ze względu na większe zainteresowanie basenem, ścieżka jest dobrze wydeptana.

Blue Lagoon

Miejsca tego nie trzeba nadmiernie opisywać, bo bez wątpienia jest to jedna z największych komercyjnych atrakcji Islandii. Świetnie nadaje się na zagospodarowanie czasu międzylądowania w Keflaviku. Ale nie tylko. Chociaż termalnych basenów na wyspie jest mnóstwo, to właśnie Blue Lagoon cieszy się największą popularnością. Baseny, wbrew krążącej w sieci opinii, powstały w 1976 roku ręką ludzką. Nie są więc dziełem natury. Człowiek postanowił wykorzystać nadmiar gorącej wody pochodzącej z sąsiadującej geotermalnej elektrowni.

Ilość miejsc wstępu do Blue Lagoon jest ograniczona! Dlatego, zwłaszcza jeśli wybieracie się tam większą grupą, pomyślcie o wykupieniu wstępu wcześniej, nawet dużo wcześniej. Niestety, jest to dość droga atrakcja. Ceny zaczynają się od 50 euro – wejście na 21 na jedną godzinę zegarową. Standardowa cena to 86 euro za osobę (cena obejmuje wstęp na nieograniczony czas, sauny, ręczniki, maseczkę na twarz i dowolny drink z basenowego baru). Dzieci do 13 roku życia wchodzą za darmo. Bilety kupicie na tej stronie. Czy warto? Warto! Zwłaszcza zimą, kiedy na dworze panuje ujemna temperatura, a Wy możecie cieszyć sie chwilą cudownego relaksu z wybornym drinkiem w ręku.

Jak dojechać? Wynajętym samochodem z lotniska lub taksówką. W nawigacji wpisujecie po prostu Blue Lagoon. Od lotniska w Keflaviku dzieli Was 21 km.

Islandzkie konie

Mam tutaj na myśli zupełnie bezpieczne i zgodne z naturą podglądanie islandzkich konii w ich środowisku. Konie islandzie nie wyglądają jak typowe znane nam konie, a raczej jak dorodne futrzaste kucyki. Na Islandię “przywędrowały” z Norwegii ponad 1100 lat temu wraz z pierwszymi mieszkańcami i już tutaj zostały. Chociaż są mniejsze niż zwykłe konie, są długowieczne i bardzo wytrzymałe na panujące na wyspie trudne warunki pogodowe. Islandzki koń raz wywieziony poza granice wyspy, nie ma prawa powrotu. A to po to, aby zapobiegać rozprzestrzenaniu się wśród nich chorób nieznanych na izolowanej od reszty świata wyspie. Konie są urokliwe i dopełniają piękna islandzkiego krajobrazu. Raczej są otwarte na ludzi i nie stanowią zagrożenia, ale zachowajcie zdrowy rozsądek obcując z nimi. Niestety część z nich hodowana jest na potrzeby konsumpcjonizmu.

Jak je znaleźć? Nie ma tutaj przepisu. Ale jadąc krajową jedynką nie raz zobaczycie ich stadka. Wystarczy zjechać na pobocze i konie będą na wyciągnięcie ręki. Dosłownie i w przenośni. To dzieki islandzkim koniom powstało moje najlepsze zdjęcie w życiu. Ale mam do nich wielki sentyment nie tylko za to, że są tak fotogeniczne. Zobaczcie sami.

Zielona lawa

Długo nie wiedziałam jak nazwać ten punkt, ale koniecznie chciałam Wam o tym napisać. Podczas zwiedzania Islandii przypadkowo zjechaliśmy wynajętym busem z krajowej jedynki w stronę oceanu. Początkowo wyślałam, że to niezbyt mądry pomysł, biorąc pod uwagę stan drogi, z którą bus ledwo dawał sobie radę. Po przejechaniu około kilometra bus został tam, gdzie najdalej był w stanie dojechać, a my poszliśmy przed siebie w stronę Atlantyku.

Wyglądało to mniej więcej tak: powierzchnia w mojej bliższej i dalszej okolicy pokryta była czarnymi wulkanicznymi kamieniami, leżącymi bez ładu i składu od miejsca gdzie stałam aż ku wodom oceanu. Kamienie zaś porośnięte były najdelikatniejszym zielonym dywanem utkanym z mchu. Całość doświetlały promienie zachodzącego słońca. Nigdy do tej pory w swoim życiu nie widziałam równie bajkowego miejsca. Coś jak z innej planety. Podeszłam kawałek dalej, ostrożnie stawiając stopy na nieraz chwiejących się czarnych głazach, przeszłam jeszcze kilkanaście metrów w stronę krańca lądu. Stałam jak zahipnotyzowana, po raz n-ty zresztą na tej wyprawie. Współtowarzysze wyrwali mnie z chwili zadumy przypominając, że pora już udać się na lotnisko. Mogłabym tam stać do teraz…

Jak dojechać? Gdzieś w okolicy krajowej jedynki. To już wiecie. A dokładnie kliknijcie tutaj – oto cała tajemnica. I cieszcie się chwilą naturalnego piękna.

Golden Circle

Jedna z głównych atrakcji Islandii. Osobiście nie zostałam porażona jej pięknem – być może poświęciłam jej zbyt mało czasu. Golden Circle (po polsku Złoty Krąg) to pętla turystycznych atrakcji na Islandii rozpoczynająca i kończąca się w Reykjaviku. Jest więc łatwo dostępna nawet podczas krótkiej wizyty na wyspie. Do głównych atrakcji Golden Circle zalicza się Park Narodowy Thingvellir, wodospad Gullfoss oraz geotermalnie aktywny obszar Haukadalur z gejzerem Geysir i Strokkur. Nazwa Golden Circle jest typowo marketingowa, powstała od wodospadu Gulfoss – co znaczy złoty wodospad. Wszystkie trzy atrakcje są darmowe.

Park Thingvellir leży na styku dwóch płyt kontynentalnych, Północnoamerykańskiej i Eurazjatyckiej. Zostało to wykorzystane w turystyce i w parku można wykupić sesję nurkowania między tymi płytami (szczelina Silfra). Park powstał w 1930 roku i był pierwszym parkiem narodowym na wyspie. Obecnie jego powierzchnia rozciąga się na 9270 hektarach. Jest wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Park jest piękny sam w sobie i najlepszym sposobem jego zwiedzania jest kilkugodzinny spacer. Niestety sama nie miałam aż tyle czasu. Zdecydowanie muszę do niego wrócić.

Gejzery też warto zobaczyć, ale nie będę ukrywać, że ta atrakcja jest bez szału. Natomiast wodospad Gulfoss znany jest mi tylko z fotografii – nie starczyło czasu na podziwianie jego piękna i potęgi. Zostawiłam go sobie na kolejny raz islandzkich wojaży.

Jak dojechać? Objechanie całego Golden Circle to pętla 300 kilomtrowa. W Reykjaviku możecie wykupić zorganizowane wycieczki objeżdżające wszystkie atrakcje (nie tylko te trzy najbardziej popularne – zależy od ceny). Ale jak zwykle namawiam Was do zrobienia tego zupełnie na własną rękę wynajętym samochodem. Park Thingvellir leży już 40 km od Reykjaviku, podążacie za nawigacją (początkowo jak zwykle krajową jedynką, potem drogą numer 36 aż do Thingvellir). Parkingi w parku są płatne (poza niedzielami i po godzinie 18). Następnie kawałek dalej znajdziecie obszar z gejzerami i wodospad Gulfoss. Islandia to kraina bardzo sprzyjająca turystom – wszystkie atrakcje (nie tylko te na Golden Circle) są czytelnie oznaczone.

Wodospady

Jeśli wierzyć Islandczykom, ich wyspa dysponuje aż 10.000 wodospadów. Na pewno jest ich tyle, że nawet podczas krótkiego pobytu zahaczycie o niejeden z nich. Do najbardziej popularnych należy oczywiście Gulfoss. Poza tym zaznaczcie na swojej mapie Svartifoss, Skógafoss (mój ulubiony), Dettifoss i Seljalandsfoss. Mogłabym napisać osobny post o samych wodospadach. Ale nie zrobię tego, bo po pierwsze, nie jestem wielką fanką wody ani żadnej rzeczy, która z wodą związana jest. A po drugie – świetnie zrobili to inni. Zobaczcie u Anity i Pawła oraz u Moniki.

Tam też znajdziecie informacje jak dojechać do poszczególnych wodospadów. Pamiętajcie, że zimą niektóre z nich mogą być niedostępne.

Spontaniczne postoje

Lądujecie, odbieracie auto na lotnisku i jedziecie przed siebie. Nawet jeśli zrobicie to zupełnie bez planu, spontanicznie, daję głowę, że będzie to niezapomniany czas i niesamowite podróżnicze, a przede wszystkim wzrokowe doznania. Myślę, że Islandia jest łatwym kierunkiem nawet dla początkujących odkrywców świata. Trudno się tu zgubić, jest bezpiecznie. A przede wszystkim wyspa oferuje tak bogatą szatę przyrodniczą, że każdy Wasz dzień jej odkrywania może być jeszcze bardziej wciągający.

Jak dojechać? Kierujcie się krajową jedynką na zachód od Reykjaviku (zwykle nawet zimą południowa część Ring Road jest przejezdna). Miejcie oczy szeroko otwarte, bo za każdym zakrętem będzie czekać na Was nieziemskie piękno wyspy. Zawsze kiedy zdecydujecie się zatrzymać na chwilę samochód, w pierwszej kolejności miejscie na uwadze swoje bezpieczeństwo (10 przykazań na Islandii zimą). Boczne drogi biegnące od jedynki też są świetnym pomysłem odkrywania Islandii, ale dostosujcie je do samochodu, którym dysponujecie – nie wszystkie drogi nadają się do jazdy busem albo autem bez napędu 4×4.

Poniżej moje zdjęcia z takiego spontanicznego odkrywania wyspy. Prawda, że warto czasem porzucić obrany wcześniej plan?

Wrak samolotu, jaskinie lodowcowe, obserwowanie wielorybów, polowanie na zorzę polarną

Na koniec do jednego worka wrzuciłam miks zimowych atrakcji. Czy dodacie je do swojej listy – zależy od Was samych, Waszych funduszy i – jeśli chodzi o zorzę polarną – od jej samej, czy zachce Wam się ukazać.

Wrak samolotu Dakota DC-117 obecnie, dzięki mediom społecznościowym przyciąga turystów o każdej porze roku. Chociaż nie było tak od razu po awaryjnym lądowaniu w 1973 roku na plaży Sólheimasandur (prawdopodobnie awaria silników, chociaż niektóre źródła podają zła jakość paliwa, a nawet jego deficyt). Nikomu z siedmiu członków załogi nic się nie stało.

Czy warto? Sama mam mieszane uczucia, bo chociaż będąc przy wraku ukazała się zorza polarna, pomyślelibyście – wymarzona sceneria do fotografowania, nie jestem pewna, czy chciałabym tam wracać. Wybór pozostawiam Wam. Niech z decyzją pomogą Wam poniższe zdjęcia.

Jak dojechać? Podążając znowu jedynką, zjeżdżacie z niej na darmowy parking (współrzędne: 63.491005, -19.363491 albo wpisujecie w googlach Wrak samolotu). Następnie czeka Was dość długi spacer (kiedyś można było dojechać autem z napędem 4×4 pod sam wrak) – 3,5 kilometra w szczerym polu, co może być uciążliwe przy silnym wietrze, których na Islandii nie brakuje.

Jaskinie lodowcowe cieszą się popularnością podczas zimowych wizyt na Islandii. Niestety nie można ich zwiedzać na własną rękę. Ich penetracja jest niebezpieczna, “zimowe” jaskinie ciągle żyją i zmieniają swój kształt i wielkość. Dlatego wymagany jest wykwalifikowany przewodnik. Każda wizyta w takim miejscu jest unikatowa i niezapomniana. Jest po prostu inna. Najpopularniejsze jaskinie znajdziecie na lodowcu Vatnajökull, a tą perełką wśród nich jest Jaskinia Kryształowa (mieści 70-100 osób), obok jest też Jaskinia Rubinowa (na 30 osób). Jest też wiele innych mniejszych. Wszystkie wyglądają przecudnie. Zobaczcie sami (zdjęcia zapożyczone z Internetu). Taka kilkugodzinna wyprawa do lodowcowego wnętrza to koszt około 600 zł. Zarezerwujecie tutaj.

Jak dojechać? Zależy od typu wycieczki. Może ona rozpocząć sie już w Reykjaviku, wtedy wraz z Waszym przewodnikiem i resztą grupy udacie się we właściwe miejsce. Może też być tak, że sami będziecie musieli dojechać na miejsce zbiórki, zwykle jest to Jökulsárlón, do którego zaprowadzi Was krajowa jedynka (około 380 km).

Obserwowanie wielorybów to dość kontrowersyjna aktywność, dlatego ostatecznie zrezygnowałam z niej. Wycieczki ruszają kilka razy dziennie z Reykjaviku (są też inne miejsca – zwróćcie uwagę przy kupowaniu). Wycieczka trwa około 3 godzin (czas od momentu wypłynięcia z portu do powrotu). W razie niesprzyjających warunków pogodowych możecie otrzymać zwrot pieniędzy albo wybrać inny termin. Koszt to około 300 zł. Jeśli wieloryby nie zachcą Wam się pokazać, niestety nie możecie starać się o zwrot zainwestowanych pieniędzy.

Polowanie na zorzę polarną czyli coś, co zimą najbardziej przyciąga tu turystów. Receptę na upolowanie zorzy polarnej znajdziecie tutaj LINK. Z tego co udało mi się dowiedzieć, zobaczenie zorzy na Islandii nie jest wcale tak prostą sprawą.

Ale jakby nie było, z zorzą czy bez, gwarantuję Wam, że na Islandii nawet zimą przeżyjecie niezapomniane chwile. I będziecie chcieli wrócić tam czym prędzej.

0 Comments

Submit a Comment