Co najbardziej zaskoczyło mnie w Ameryce Południowej?

lut 1, 2020 | Ameryka Południowa, Argentyna, Boliwia, Brazylia, Chile, Ekwador, Kolumbia, Peru, Urugwaj | 1 komentarz

pink flamingos in mountain lake

Rok temu o tej porze Ameryka Południowa była jeszcze dla mnie wielką niewiadomą. I choć dopinałam plan pobytu na ostatnie guziki, do końca drzemała we mnie nutka niepewności, a nawet strachu. Ale z każdym dniem bliższym wyjazdu moja ekscytacja rosła.

Aż nadszedł punkt kulminacyjny.

Spakowałam plecak, poleciałam.

Przetrwałam!

Mało tego, przeżyłam najpiękniejszą podróżniczą przygodę swojego życia.

Tą najważniejszą podróż, bo to ona dała mi poczuć, że sama dużo mogę, że nie trzeba się bać, że odkrywanie innych kontynentów wcale nie wiąże się z koniecznością znajdowania najlepszego biura podróży i wykupywania drogich grupowych wycieczek.

Prawie rok po powrocie ułożyłam listę rzeczy, które najbadziej zszokowały i zadziwiły mnie w Ameryce Południowej.

Odległości pomiędzy państwami i miastami są kolosalne

To było moje pierwsze zdziwienie, które dopadło mnie już na etapie planowania podróży po Ameryce Południowej. W Europie wsiadasz za kierownicę i najdalej po kilkudziesięciu godzinach ciągłej jazdy jesteś nad Morzem Śródziemnym albo w Alpach albo zajadasz się gyrosem w Atenach. I tak też przyzwyczajona zaczęłam jeździć palcem po mapie i po Ameryce Południowej. Z Cartageny udam się do przepięknego Parku Tayrona, może jeszcze zawitam i w mieście rodzinnym Shakiry – Baranquilli, a na wieczór wyruszę już do Calli, gdzie może uda mi się potańczyć w rytm słynnej salsy z Calli. Jakież było moje zdziwienie, kiedy sprawdzając czas przejadu między tymi miejscami okazało się, że jeśli z samej Cartageny uda mi się w tym samym dniu odwiedzić którąś z Islas del Rosario powinnam skakać z radości.

Każde z państw Ameryki Południowej różni się wieloma aspektami

Błędnie przyjęłam, że skoro kontynent Ameryki Południowej nazywa się ogólnie kontynentem Latynosów, wszystkie znajdujące się tam państwa będą w znacznej mierze do siebie podobne pod względem ludności. Błąd! Chociaż w większości z nich dogadać można się w języku hiszpańskim (Brazylia – portugalski, Surinam – holenderski, Gujana francuska – francuski, Gujana – angielski), nawet ten hiszpański różni się między poszczególnymi krajami. Dochodzą też dialekty, zwłaszcza poindiańskie. Ludzie też wyglądają inaczej. I tak w Kolumbii ludzie są przepiękni, latynoscy z krwi i kości, wszędzie słychać muzykę, tańce na ulicach, jest głośno i kolorowo, żywiołowo, są szerokie uśmiechy w stronę turystów. Jednym słowem tak, jak wyobrażałam sobie latynoskie ziemie. Ale już w Ekwadorze widać było przewagę ludności keczua – inne rysy twarzy, stonowane stroje, powściągliwi w kontakcie, nawet tym wzrokowym. Podobnie było w Boliwii i Peru – podobnie, ale nie tak samo – dominowała ludność keczua, ale w ich tradycyjnych barwnych strojach, chociaż z zainteresowaniem patrzyli w kierunku turystów, rzadko się uśmiechali. Mieszkańcom Chile bliżej było do tych z Kolumbii, ale z dużą dozą powagi – nie żyli tak hucznie na ulicach, byli też mniej zaangażowani w egzystencję przyjezdnych. W Argentynie, widać było krzyżówkę Latynosów z Europejczykami, którzy swego czasu licznie emigrowali właśnie do Argentyny. Ludzie znowu byli piękni. Co do Brazylii nie mam zdania – trafiłam tam w trakcie karnawału, kiedy na ulicach dominowali przyjezdni z każdego zakątka świata.

Łatwiej było mi się dogadać po hiszpańsku niż w Hiszpanii

Kto zna Hiszpanię i temperamentnych jej mieszkańców wie, że Hiszpanie są tak samo energiczni kiedy coś mówią. Przez co nieraz trudno jest zrozumieć, co dokładnie chcą przekazać. Byłam przekonana, że podobnie, a nawet trudniej będzie w Ameryce Południowej. A jednak nie. Latynosi mówili wolniej, wyraźniej i to nie tylko podczas rozmowy ze mną, ale i między sobą. Przyznam, że mój angielski jest o niebo lepszy niż hiszpański i hiszpański zdarza mi się kaleczyć, a mimo tego nie miałam większych problemów z porozumiewaniem się. Czego nie mogę powiedzieć o Wielkiej Brytanii. Kto miał do czynienia z dziwnymi akcentami angielskiego poza Londynem, pewnie wie co mam na myśli.

Chaos na lądowych przejściach granicznych

Zwłaszcza na przejściu Ekwador-Peru, Peru-Boliwia, Boliwia-Chile. Nam, Europejczykom kojarzy się, że akurat co jak co, ale kontrole graniczne powinny działać jak w szwajcarskim zegarku. Powinny. Najwidoczniej nie w Ameryce Południowej. Jadąc z Ekwadoru do Peru trzeba najpierw wyjechać z Ekwadoru i dostać pieczątkę opuszczającą kraj, a potem wjechać do Peru i uzyskać pieczątkę przyjazdu. Oba procesy odbywają się w tym samym budynku, w tej samej hali, z jednej kolejki ludzie przechodzą w wiadome tylko obsłudze miejsca. Na granicy Boliwia-Chile po stronie boliwijskiej dopiero był chaos! Jedyną pewną wytyczną była łapówka dla celnika.

Autobusy!

Kolejny przykład tego, że nie ma zbyt brać sobie do serca rad internetów. Autobusy w Ameryce Południowej się spóźniają, nie opieraj swojej trasy na nich – pisali. A one mile mnie zaskoczyły, bo nie dość, że pojawiały się na dworcach i przystankach zgodnie z rozkładem, były super komfortowe, czyste. Obsługa była nad wyraz pomocna, przyjaźnie nastawiona i uśmiechnięta. Te tysiące przebytych kilometrów autobusami w Ameryce Południowej będę zawsze miło wspominać. I będę tęsknić za paniami sprzedającymi ręcznie wyrabiane sery i słodycze, ale i spinki do włosów czy szczoteczki do zębów za kilka pesos.

Wcale tak niebezpiecznie nie jest jak twierdzą w Internecie

Mam na myśli Quito – stolicę Ekwadoru, gdzie podobno porywają białych turystów oraz całą Kolumbię. Człowiek naczyta się takich rzeczy, a potem w każdym napotkanym osobniku widzi złodzieja, porywacza czy mordercę. Oczywiście zdrowy rozsądek i podstawy bezpieczeństwa trzeba zachować nawet w swoim kraju. W Cartagenie de Indias na lotnisku obsługa nie chciała zaakceptować karty pokładowej z telefonu. Cóż zrobić? Biegiem wróciłam do hotelu (1 km) żeby wydrukować. Było ciemno, biegłam w krótkiej sukience. Sama. Nikt mnie nie zaczepiał. Nie, nie biegam aż tak szybko. Wiem, że w takich sytuacjach wielkie znaczenie odgrywa szczęście. Ale nadal twierdzę, że Ameryka Południowa nie jest tak niebezpieczna jak ją malują.

Lima, stolica Peru – wielkie zaskoczenie

Na plus! Ze wszystkich miast, które miałam okazję zobaczyć w Ameryce Południowej to właśnie Lima zszokowała mnie najbardziej. Czyste szerokie ulice, drogi szybkiego ruchu biegnące wzdłuż wybrzeża Pacyfiku. Wielkie, nowoczesne osiedla mieszkalne z luksusowymi strzeżonymi apartamentowcami. Park z darmowym wifi. Przepiękna dzielnica artystów – Barranco. Gdybym miała wybrać jedno miasto Ameryki Południowej, w którym chciałabym przez jakiś czas pomieszkać, byłaby to właśnie Lima..

Rio de Janeiro zaskoczyło mnie również. Negatywnie

Oczywiście nie całościowo, bo jest wspaniałym miastem, z niesamowitymi walorami przyrodniczymi. Zszokował mnie wszechobecny brud i ilość bezdomnych. Wiem, że na mój nie do końca pozytywny odbiór Rio wpłynęło wiele czynników (przeludnienie – karnawał, zalane ulice po oberwaniu chmury, zmęczenie podróżą – Brazylia przypadła na sam koniec). Wiecie jak to jest, tworzycie sobie w głowie wyobrażenie o jakimś miejscu po czym już będąc w nim jesteście lekko rozczarowani, czujecie niedosyt, bo lepiej to wyglądało na Instagramowych fotkach. Bywa i tak. Czuję, że muszę dać Rio de Janeiro drugą szansę.

Śmieci. Dużo śmieci

A skoro już o brudzie mowa, w tym punkcie też muszę trochę ponarzekać. Nie tylko Azja i jej wybrzeża toną w śmieciach. Tak samo jest i w Ameryce Południowej. Chociaż jest to zdecydowanie na mniejszą skalę, problem istnieje. Najgorzej było w Boliwii (wszędzie, nawet przy Salar de Uyuni), Rio de Janeiro (co było tym bardziej widoczne, kiedy po obfitych opadach ulice miasta zamieniły się w rzeki i śmieci w przerażających ilościach krążyły swobodnie między nogami). Najbardziej jednak zaskoczyły mnie śmieci w stolicy Chile – Santiago, bo jednak Chile to jedno z tych lepiej rozwiniętych państw kontynentu. Budujące natomiast były gdzieniegdzie poustawiane wzdłuż boliwijskich dróg znaki z informacją, że śmieci wrzucamy do śmietnika, a nie pod siebie.

La Paz. Miasto kobiet jedyne w swoim rodzaju

Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że to jedyne takie na świecie. Totalny mix wszystkiego. Choć konstytucyjną stolicą Boliwii jest Sucre, to La Paz odgrywa najważniejszą rolę (tu swoją siedzibę ma prezydent, rząd i parlament). Wraz z El Alto, Viacha i Achocalla tworzy największą i najludniejszą aglomerację kraju. Szokuje swoim położeniem (Andy Środkowe, skraj płaskowyżu Altiplano na wysokości 3200 – 4100 m n.p.m.). Szokuje zwartą zabudową – nie łatwo na tak znacznych przewyższeniach wybudować wielkie miasto. Szokuje ludźmi. A nawet ilością gołębi. Wąskie ulice, wiecznie zakorkowane, przydymione chmurą spalin, bo przecież nikt tu nie zwraca uwagi na normy. Tłumy ludzi pędzących do pracy, ustawiających się w długie kolejki do autobusów, busów i taksówek. Sprzedawczynie (kobiety!) codziennie rano rozkładające różnorodne dobra, nierzadko w ciągu dnia przysypiające w spiekocie słońca, a wieczorem skrupulatnie pakujące dobytek, aby kolejnego ranka cały proces zacząć od nowa. A wieczorami? Wtedy się dopiero dzieje! Aut, spalin i ludzi jest jeszcze więcej. Jedynie gołębie zdają się odpoczywać gdzieś przycupnięte poza widokiem oczu. Sprzedawczynie (oczywiście kobiety, tylko kobiety!) rozsiadają się na przyniesionych z domu taborecikach wzdłuż ulic, ale są i takie, które nie bacząc na nikogo, dobijają targu i na środku jezdni a nawet małym rondzie! Na kolanach trzymają wielkie blaszane miski i sprzedają przechodniom dopiero co upichcony w domu przysmak. Tak z ręki do ręki, bez rękawiczek, bez sanepidu, bez norm. To jest prawdziwy fast food! Są jeszcze stragany, na których kupicie lekarstwo na wszystko: na płodność, na miłość, na zgubę. I zasuszone płody lam. Totalny mix! A jeśli Wam mało, teleferico wybierzcie się do El Alto i z pokładu kolejki przypatrujcie się jeszcze bardziej różnobarwnemu mixowi – dziesiątki aut, setki sklepów z kolorowymi ubraniami i tysiące cholit. To one rządzą na wysokościach La Paz.

Teleferico w Medellin i La Paz

Niczym metro w europejskich miastach! Ilekroć jechałam jednym z wagoników nie mogłam się nadziwić jak sprytnie został cały ten system komunikacji zaprojektowany, wciśnięty w i tak już bardzo zwartą budowę, jak nowocześnie się prezentuje, ale przede wszystkim jak świetnie funkcjonuje. Osobiście bardzo polecam Wam przejażdżki teleferico jako sposób na zwiedzanie tych dwóch miast – jest wygodnie, bezpiecznie, tanio i bardzo interesująco. Nie oderwiecie nosa od szyby – tego jestem pewna.

Nocleg na trzcinowych wyspach Uros zabukujecie na bookingu!

A właściciel najprawdopodobniej przyjedzie po Was na brzeg motorówką. Oczywiście wliczoną w cenę. Doskonały obraz starcia dwóch światów – nowoczesnego, z nowinkami technologicznymi i starego, z tradycjami i nutką niepewności. Nie chodzi mi tu tylko o rozterkę pod tytułem, czy gospodarz przypłynie na brzeg po Was czy nie. Kto z Was miał już okazję spać na takiej trzcinowej wyspie na jeziorze Titicaca zapewne nadal ma przed oczami ruszającą się lampę na suficie i wrażenie, że cofnęliście się do dzieciństwa. Do kołyski.

Stroje ludowe noszone na co dzień

A znaczy to, że to jednak nie strój ludowy, a typowy ubiór. Zwłaszcza w andyjskich częściach kontynentu. Cholity (panny) i chole (mężatki) – ale przyjęło się wszystkie je nazywać cholitami. Niskie kobiety o dość okrągłych kształtach, ubrane według nomenklatury europejskiej – śmiesznie. Pollera – szeroka kolorowa spódnica, kilka halek niewidocznych dla nas, pantofelki i wzorzysta chusta – koc narzucony na ramiona. A na głowie obowiązkowy melonik – jakby za mały. Długie gęste czarne włosy upięte w połyskujące warkocze – bez względu na wiek. Chociaż pochodzą z andyjskich wsi, z dumą noszą swoją tradycję na ulicach miast.

Marihuana w Urugwaju jest legalna

Tak, nie mylą Was oczy. Kto by pomyślał, że na kontynencie, który najbardziej ze wszystkich kojarzy się z narkotykami, marihuana jest legalna. Mało tego, to właśnie Urugwaj jest tym pierwszym państwem na całym świecie, gdzie jej użytkowanie zostało dozwolone. Jak ją zdobyć? To już inna bajka. Wcale nie prosta. O tym przeczytacie w tym wpisie.

Latynosi są bardzo religijni

Chyba nigdzie w Europie, poza Włochami, nie widziałam tak wypchanych kościołów w niedziele. I ludzi tak głęboko i szczerze skupionych na modłach. Ale co najciekawsze, nawet to żywe wyznawanie katolicyzmu wcale nie przeszkadza im kultywować czarów, szamanizmu i innych takich czarnych obrządków.

Salar de Uyuni to nadal mój numer jeden!

Nie było to tak do końca pewne, bo wszyscy obeznani w temacie Ameryki Południowej przekonywali mnie przed podróżą, że tym miejscem naj będzie Machu Picchu. Fakt, Zaginione Miasto Inków zrobiło na mnie kolosalne wrażenie, ale zaszczytnego najwyższego miejsca pustyni solnej zalanej wodą nic nie przebiło. I czuję, że długo nie przebije. Na zakończenie kliknijcie tutaj!

1 komentarz

  1. Katarzyna_Głos z podróży

    Wybieramy się do Argentyny i mamy w planach zobaczyć Salinas Grandes. Po Twojej relacji z Salar de Uyuni mam pewnie zbyt duże oczekiwania od tego miejsca, ale nie mogę się już go doczekać i staram się nie napalać, żeby się potem nie rozczarować. Wszakże jest mniejsze od solniska w Boliwii.

Wyślij komentarz