Recepta na Amerykę Południową – jak przetrwać cało na latynoskim kontynencie

lis 13, 2019 | Ameryka Południowa, Argentyna, Boliwia, Brazylia, Chile, Ekwador, Kolumbia, Peru, Recepty, Urugwaj | 0 komentarzy

Zapraszam Was na drugą część z serii Recepty na Amerykę Południową. Pierwszą znajdziecie pod linkiem (jak tanio dolecieć, kiedy lecieć, wizy i szczepionki).

A poniżej sporo cyferek i danych, ale to wszystko w trosce o Wasze podróże, a zwłaszcza portfele. Bo nie od dziś wiecie, że udzielam porad na niskobudżetowe tripy.

Od razu przechodzę do konkretów


Transport międzykrajowy i międzymiastowy

Loty

Podczas mojej podróży po Ameryce Południowej zmuszona byłam przemieszczać się między krajami właśnie samolotami. Tak samo zresztą jak między większymi miastami Kolumbii, Peru czy Brazylii. Odległości są tak kolosalne, że nie raz to jedyna rozsądna opcja. No chyba, że jesteście szczęściarzami i macie do dyspozycji chociaż pół roku wojaży.

Nie jest to znowu aż tak droga opcja jakby się mogło wydawać. Do najtańszych linii lotniczych kursujących po Ameryce Południowej należy VivaAir i SkyAirline. Zaś Avianca (swoją drogą to druga najstarsza linia lotnicza na świecie po KLM) jest zdecydowanie najdroższa. Różnie bywa z LATAM, bo w Brazylii i Argentynie ceny tego przewoźnika były znośne, zaś w Ekwadorze i Kolumbii, a przede wszystkim w Chile bardzo wysokie. W Boliwii latajcie Boliviana de Aviacion.

Autobusy

Alternatywa dla samolotów – są bardzo, bardzo wygodne i tanie. Wiadomo, że nie wszędzie da się nimi dotrzeć (tzn. dać się zapewne da, ale chyba nikt nie chce spędzić połowy wakacji w autobusie). Wszystkich połączeń autobusowych szukałam na bieżąco na www.busbud.comwww.rome2rio.com – polecam! Biletów na przejazdy nie kupowałam z wyprzedzeniem większym niż dzień przed.

Dla przykładu i zobrazowania odległości południowo – amerykańskich (i cen) sprawdźcie to:

Medellin → Bogota
samolot: około 100 zł, 1h
autobus: około 50 zł, 9h

Quito → Cuenca
samolot: 120 - 350 zł, 1h
autobus: 30 - 85 zł, 4h

Cusco → Arequipa
samolot: 200 - 300 zł, 1h
autobus: 40 - 70 zł, 10h

Lima → Cusco
samolot: 120 - 170 zł, 1h30
autobus: 50 - 100 zł, 21h!

Zdradzę Wam pewien trik, żeby zaoszczędzić. Kiedy planowałam szkic trasy kombinowałam, jak najtaniej przemieścić się z jednego miasta do drugiego (wiadomo – pomyślicie). Z niektórych miast przeloty były tanie albo w miarę tanie. Z niektórych zaś cena po prostu przerażała:

Lot z Cuenci do Limy (tak mi było po drodze) kosztuje około 1250 zł (to już według mnie bardzo bardzo dużo jak na niezbyt długi lot). Na dodatek lot odbywa się z przesiadką w Quito, co zajmuje aż 13h (to dużo jak na taki dystans pokonany samolotem). Byłam już w Cuence i nie chciałam kierować się znowu na północ do Quito tylko po to, żeby dostać się znowu na południe do Limy. Rozwiązaniem okazał się autobus. Z Cuenci przejechałam do Tumbes (to już w Peru) za niecałe 50 zł (niecałe 5h). A z Tumbes już samolotem do Limy (200 zł, 2h). I tak zamiast płacić 1250 zł, nie wydałam więcej niż 250 zł.

Dlatego planując swoją podróż nie raz taniej będzie przejechać granicę autobusem i odbyć lot krajowy, zamiast lecieć z państwa do państwa i płacić wielokrotnie więcej.

Bilety na przejazdy długodystansowe kupicie albo wcześniej na dworcu albo online na stronie busbud lub rome2rio (bardzo sprawnie zresztą się je kupuje). Zaś w tych miejskich zapłacicie drobniakami u kierowcy, dlatego warto w takowe wcześniej się zaopatrzyć.

blonde-uppon-trail-track-looking-up

różne są sposoby podróżowania – dodaję Wam co jakiś czas niezupełnie tematyczne zdjęcia, ale potraktujcie je jako przerywnik, bo poszalałam z tekstem tym razem na całego!

W prawie każdym autobusie spotkacie dwie osoby z obsługi – kierowcę i nawoływacza albo człowieka od porządku (nie mam pojęcia jak nazywa się to stanowisko pracy) – ale jest to osoba, która już z daleka zbliżając się do przystanku nawołuje, dokąd dany autobus jedzie. A potem pilnuje (zwłaszcza na dłuższych trasach), żeby zatrzymywać się na poszczególnych przystankach.

Ale bądźcie czujni, bo pan nawoływacz może się zdrzemnąć akurat wtedy, kiedy będzie mijał Wasz przystanek, a pech będzie chciał, że nikt inny poza Wami nie będzie tam wysiadał. To historia wzięta z mojego własnego życia. Jakież było moje przerażenie, kiedy (zapewne i Wam znana) niebieska kropa z nawigacji już jakiś czas temu minęła Alausi (moje miejsce docelowe w Ekwadorze). Jak z procy wystrzeliłam przez cały autobus, popukałam panom po szybie (tak, czasem siedzą jakby w izolatce), zbudziłam jednego z nich, na szczęście nie był to kierowca i zażądałam natychmiastowego wysadzenia. I tak też zrobili. Najpierw wysadzili mnie i mojego towarzysza, potem bagaże. Lało (Ekwador, równik, patrz punkt o pogodzie), ale to nic – byłam przeszczęśliwa, bo przyszło mi łapać stopa na Panamerykanie, słynnej drodze, po której tak bardzo chciałam się przejechać.

20190207_161427_HDR

tym razem zdjęcie w temacie – szczęśliwa ja na ekwadorskiej części Panamerykany w przygotowaniu na polowanie na stopa

W drugą stronę też to działa, stojąc na przystanku też nie zaszkodzi do nadjeżdżającego autobusu pomachać a nawet podskoczyć, a nóż pan (nie kierowca) uciął sobie kolejną drzemkę.

Nie pasuje nie napisać jeszcze o bardzo popularnym w Ameryce Południowej obwoźnym handlu autobusowym. Na jednym przystanku wsiada kilka kobiet obładowanych po szyje (chlebem, serami, chrupkami, słodyczami, ale też pastami do zębów, spinkami do włosów itd.) i ruszają w Wami do następnego albo jeszcze kolejnego przystanku, w międzyczasie handlując tym czym się specjalizują.

Na początku podchodziłam do tego nieco sceptycznie, ale z czasem sama ich wyczekiwałam i nauczyłam się, że nawet na całodniową podróż nie trzeba brać torby jedzenia, bo z głodu się w autobusie w Ameryce Południowej nie umrze (to samo dotyczy mycia zębów i czesania włosów).

W autobusach krótszych tras (po naszemu miejskich), do tych wszystkich dobrodziejstw dochodzi ich żywa reklama, nierzadko opatrzona w śpiewy i tańce. Mówię Wam, nudzić w autobusach w Ameryce Południowej się nie będziecie. Aaaa, zapomniałam napisać, że na dłuższych trasach wyświetlane są znane amerykańskie filmy. Wszystkie z hiszpańskim dubbingiem. Bez napisów. Jest ta magia 🙂

cof_vivid

tak mniej więcej prezentują się autobusowe obwoźne sprzedawczynie

Na dworcach nie ma większego problemu z kupowaniem biletów. Raz, że jako gringos bardzo rzucamy się w oczy i od razu ktoś się nami zajmie, wcale nie z chęcią oszukania (tak jak to ma miejsce chociażby w Indiach), ale z szczerą chęcią pomocy włożenia nas do właściwego autobusu. Poza tym są też głośne nawoływania typu Cusco! Cusco! czy Lima! Lima! Wystarczy, że z tych krzyków wyłapiecie swój cel i podążycie za właściwym nawoływaczem, a chwilę później usiądziecie na swoim (tak! numerowanym) miejscu w autobusie.

Ale najpierw musicie opłacić drobny haracz, aby wydostać się z budynku dworca na peron (opłata dworcowa, czyli podatek od korzystania z dworca, który spotkałam w Peru, Ekwadorze czy Boliwii).

A byłam z siebie taka dumna, że za wszystkie peruwiańskie drobniaczki udało mi się na dworcu kupić smakołyki na podróż (żeby nie dźwigać ciężkich monet). A potem pani odźwierna zażądała TEJ opłaty dworcowej i z opuszczoną głową musiałam wrócić do sprzedawcy i oddać dwie butelki wody w zamian za 5 boliwianów (a nie miałam paragonu). Dlatego pamiętajcie i o tym!

Taxi/Uber

Najszybciej rozwijającym się państwem na świecie pod względem zasięgu ubera jest – uwaga, uwaga – Meksyk i Brazylia. Ceny za ubera i taxi we wszystkich państwach są porównywalne, ale na korzyść ubera przemawia z góry ustalona cena i pobieranie opłaty z ustawionej karty. W taksówkach trzeba mieć ważną walutę, a najlepiej drobne. I tu rodzi się problem przy zmienianiu państwa pobytu średnio co tydzień.

W Ameryce Południowej na koniec roku 2019 uber działa w Argentynie (tylko Buenos Aires i Mendoza), Boliwii (tylko La Paz i Santa Cruz), Brazylii (we wszystkich większych miastach, jest bardzo dobrze rozwinięty), Chile (również bardzo dobrze rozwinięty w większości miast), Kolumbii (większe miasta – działa sprawnie), Ekwadorze (tylko Cuenca, Guqyaquil, Quito), Peru (tylko Arequipa, Chiclayo, Cusco, Ica, Lima, Piura) i Urugwaju (tylko Montevideo, Punta del Este). I tyle. Aktualności zawsze możecie sprawdzić na oficjalnej stronie Ubera.

Ubera i taxi taniej będzie złapać z dala od lotnisk, ale jestem pewna, że to wie już każdy człowiek na tym świecie. Uważajcie, na spadające jak grom z jasnego nieba anulowania ubera – głównie przez korki. Właśnie przez coś takiego uciekł mi samolot. Drogi samolot.

We wszystkich miejscach podróżując taksówkami czy uberem czułam się w 100% bezpiecznie. Nawet w objętym złą sławą Quito (pomijając fakt, że szalony kierowca nie zwracał uwagi na kolor świateł na skrzyżowaniach, dla niego zawsze były zielone). Nie było też problemu ze znalezieniem taksówek (nie mam tu na myśli wysokich partii Andów czy Atacamy).

Wypożyczenie auta

Nie próbowałam ze względu na olbrzymie odległości, które pokonałam na tym kontynencie. Myślę, że nad wypożyczeniem samochodu warto się zastanowić kiedy zwiedzacie przez dłuższy czas tylko jeden umiarkowanie duży powierzchniowo kraj. Opłaty za przekroczenie takim wynajętym autem granicy są kolosalne.

Poza tym stan dróg i oznaczeń drogowych nie wszędzie jest taki, jak nasz europejski. Trzeba być wprawnym kierowcą, żeby przetrwać w tym wirze. Ruch uliczny jest co prawda bardziej chaotyczny niż w Europie, ale nie aż taki jak w Azji. Jeśli będziecie korzystać ze znanych sieciówek wypożyczalni, powinno Wam wystarczyć nasze polskie (europejskie) prawo jazdy. Przy lokalnych firmach, a zwłaszcza przy długoterminowych wynajmach i przekraczaniu takim autem granic, lepiej mieć międzynarodowe prawo jazdy.

Przykładowo wypożyczenie auta w Rio de Janeiro na 2 tygodnie bez dodatkowego ubezpieczenia to koszt około 1000 złotych.


Gdzie spać?

Ameryka Południowa to nie koniec świata i nie trzeba dźwigać z sobą namiotu, żeby zapewnić sobie spanie. No chyba, że ktoś chce.

Podczas mojej podróży przez cały pobyt korzystałam z bookingairbnb, czyli nic nowego. Wszystkich noclegów szukałam z dziennym, maksymalnie dwudniowym wyprzedzeniem, za wyjątkiem Rio de Janeiro, a to z prostego powodu – karnawał. Znalezienie w tym szalonym czasie dobrego i w miarę taniego hotelu graniczy z cudem, jeśli zwleka się zbyt długo (rezerwacji dokonałam 2 tygodnie wcześniej).

Nie zaliczyłam ani jednej wpadki, chociaż noclegi bukowałam na wielkim spontanie, bez przeglądania opinii, bez sprawdzania, w której części danego miasta najlepiej spać. Przypadkiem, we wspomnianym wcześniej Rio nocleg miałam w najbardziej imprezowej części miasta La Lapa (15 minut spacerem od słynnego Sambodromu), w Zorritos w Peru po schodkach ze swojego skromnego apartamentu schodziłam wprost na miękki biały piasek nad Pacyfikiem, w La Paz przez okno hotelowego pokoju na 11 piętrze widziałam dachy ścisłej zabudowy najwyżej położonej stolicy świata. Mogłabym jeszcze długo wymieniać. Ale Was pewnie interesują ceny.

Nie pierwszy raz polecam Wam skorzystać z noclegów znalezionych poprzez airbnb, bo wiecie jak to jest, hotele na całym świecie są do siebie podobne. A na airbnb można przeżyć niezapomnianą przygodę, jak następującą: o 3 w nocy szukałam zabukowanego dobę wcześniej lokum w małej miejscowości Zorritos u wybrzeża Pacyfiku w Peru. Utrudnieniem było brak oświetlenia na ulicach, brak numerów na domach i woda po kostki, bo akurat wtedy całą noc lało. Na szczęście po 15 minutach poszukiwań, a potem drugich tyle walenia w słomiane ściany chatki (w przypływie adrenaliny to pukanie w słomę stało się głośniejsze niż zacięty deszcz uderzający o blaszany dach) właściciel nas usłyszał i wpuścił do środka.

sdr_vivid

plaża cała dla mnie

20190209_133157

a takie widoki miałam z airbnb w Zorritos w Peru

cof_vivid

hotel w samym centrum Quito

Wszystkie ceny, które tutaj podałam dotyczą airbnb, w standardzie dobrym za pokój dla dwóch osób za jedną noc w lutym (nie jest to szczyt sezonu), zaś wytłuszczonym drukiem podałam ceny za hotel **** na bookingu ze śniadaniami dla dwóch osób za noc (również w lutym).

Kolumbia 
Medellin 200 zł, 70 zł
Cartagena 400 zł (najdroższe miasto Kolumbii, jedno z droższych w Ameryce)

Ekwador
Quito 60zł-100 zł, 250 zł
Guayaquil 140 zł

Chile
Calama 120 zł (ciężko znaleźć nocleg o dobrym standardzie), 400 zł
Santiago de Chile 130 zł, 300 zł

Peru
Lima 60 zł, 260 zł
Cusco 120 zł, 220 zł

Boliwia
La Paz 100 zł, 230 zł
Uyuni - uwaga! Brak airbnb - najlepiej szukać noclegu od drzwi do drzwi

Urugwaj
Montevideo 120 zł, 250 zł (Hotel Esplendor)

Argentyna
Buenos Aires 120 zł, 280 zł (Hotel Conquistador)

Brazylia
Rio de Janeiro 120 zł po 220 zł (karnawał), przy Copacabana 300 zł

W skrócie cenowo noclegi mają się tak (od najtańszego):

Boliwia < Peru < Paragwaj <Ekwador < Surinam < Kolumbia < Brazylia < obie Gujany < Argentyna < Wenezuela < Urugwaj < Chile

Boliwia (poza La Paz i Sucre), Ekwador (poza Galapagos i największych miast), Calama i San Pedro de Atacama w Chile – nastawcie się na gorsze warunki, po prostu nie ma tam znanych nam z Europy hoteli, a airbnb jeszcze tam nie dotarło.


Internet i elektronika

Czyli coś, bez czego człowiek XXI wieku uschnie podczas podróży. Jeśli wybieracie się do Ameryki Południowej na dłużej niż kilka dni i nie chcecie po powrocie do Europy przez miesiące opłacać odsetek za użycie danych roamingowych, polecam Wam zakup karty SIM już po wylądowaniu. W hotelach i hostelach, ale też na lotniskach działa Wifi, ale czasem jakość pozostawia wiele do życzenia, a przecież poza wrzucaniem świeżych stories na instagrama, trzeba czasem doładować Revoluta, zamówić ubera albo odpisać hostowi z airbnb. Serio, podróż w dzisiejszych czasach bez Internetu byłaby bardzo, bardzo wymagająca. Kto jeszcze jeździ z papierowymi mapami albo rozmówkami polsko-hiszpańskimi?

Do największych sieci komórkowych południowo – amerykańskiego kontynentu należy Claro i Movil i to właśnie z nimi najłatwiej będzie Wam zawiązać tymczasowy układ. Z mojego doświadczenia, polecam Wam poprosić sprzedawcę karty SIM o aktywowanie karty, czasem nawet o wycięcie pożądanego kształtu, bo nie ze wszystkim ten kontynent dorównuje Europie, a pewnie sami wyjeżdżając na wakacje nie dysponujecie urządzeniem do nadania nowo zakupionej karcie wymiarów micro albo nano (ich karty są standard size). W niektórych państwach owe karty trzeba też zarejestrować, o co też poproście sprzedawcę (chodzi tutaj o rejestrację PAYG SIM) – bez rejestracji nie zadziała Wam Internet, a przecież to właśnie o niego cała ta sprawa.

Jeśli już taką kartę macie, do kontaktu z Polską używajcie aplikacji Watsapp, a nie standardowych połączeń wychodzących.

A kiedy skończy Wam się Internet, doładujecie go w każdym większym mieście w sklepie, oczywiście poproście znowu o pomoc obsługę, nawet jeśli będzie się Wam wydawało, że już opanowaliście umiejętność załadunku megabajtów (w Boliwii i Peru, a tym bardziej w Ekwadorze – kosmos z tymi kartami).

20190205_135444_HDR

a propos Ekwadoru – przez to państwo przebiega równik – na zdjęciu to ta żółta kreska

I jeszcze kwestia przetyczek albo jak kto woli, adapterów do kontaktów (typy od A do N).

Jakie nasze życie byłoby prostsze, gdyby w każdym państwie używano tych samych kontaktów. Zgodzicie się chyba ze mną? Na co dzień jest nam to zupełnie obojętne kto jakim kształtem ładuje telefon, ale wszystko komplikuje się w podróży, tym bardziej, jeśli wybieracie się w podróż do większej ilości państw.

W Polsce używany gniazdek typu C (bez uziemienia) lub E (z uziemieniem). Na tych samych gniazdkach podładujecie telefony i inne takie w Brazylii – typ N (nie do końca te same co w Polsce, ale nasze wejdą), Peru, Boliwii, Gujanie Francuskiej i Paragwaju, tak samo też w Chile i Urugwaju (włoski standard, ale polska wtyczka też wejdzie). Ekwador ładuje elektronikę na sposób amerykański, czyli gniazdkami typu A, i tutaj już tylko przetyczka Wam pomoże (tak samo też Wenezuela, Kolumbia, GujanaSurinam). No i Argentyna, której bliżej z kontaktami do Australii i Chin, niż swoich sąsiadów – typ I.

Podsumowując – jeśli Wasza podróż po Ameryce Południowej prowadzi do któregoś z wytłuszczonych wyżej krajów, potrzebujecie przetyczki. Jeśli podróżujecie nałogowo, warto zaopatrzyć się w adapter przetyczek do wykorzystania na całym świecie – raz wydane 70-170 złotych rozwiąże problem na wieki.


Waluty i karty płatnicze

Najbardziej aktualnych kursów walut zawsze szukam na cinkciarzu.

A poniżej tak dla wtajemniczenia, jakie waluty mają poszczególne kraje Ameryki Południowej.

Argentyna: peso argentyńskie   100 ARS ~ 8,90 PLN
Brazylia:  real brazylijski    100 BRL ~ 100 PLN
Boliwia:   boliwiano           100 BOB ~ 55 PLN
Chile:     peso chilijskie     100 CLP ~ 0,56 PLN
Urugwaj:   peso urugwajskie    100 UYU ~ 10 PLN
Paragwaj:  guarani             100 PYG ~ 0,06 PLN
Kolumbia:  peso kolumbijskie   100 COP ~ 0,12 PLN
Peru:      sole                100 PEN ~ 115 PLN
Ekwador:   dolar amerykański   100 USD ~ 380 PLN

Podróżując przez wiele krajów (podróżując gdziekolwiek) nie wyobrażam sobie targania ze sobą odpowiedniej gotówki i szukania kantorów. Być może większość z Was usłyszała już o magicznej karcie Revolut, karcie stworzonej dla podróżników. Z nią podróżowanie staje się prostsze. Bo tam gdzie się da, zapłacicie kartą (rezerwacja pokoju, płacenie w restauracjach, na stacjach benzynowych, w sklepach, uber, zakupy przez Internet poza Polską) bez żadnej prowizji, po najkorzystniejszym międzybankowym kursie wymiany (w ponad 150 walutach). A kiedy potrzebujecie gotówki, każde 1600 zł miesięcznie pobierzecie z dowolnego bankomatu bez prowizji (każda kwota powyżej to 2% prowizji). Dodatkowo z kartą Revolut możecie zadbać o swoje ubezpieczenie w podróży, a także ubezpieczycie bagaż, a nawet ryzyko opóźnionych loty. Obsługa karty jest bardzo prosta i przyjemna.

Sama od kilku lat testuję Revoluta i w 100% mogę Wam taką opcję podróżnego portfela polecić.

cof_vivid

pozorny uśmiech na mojej twarzy nie sugeruje kłopotów. Ale powiem Wam, utknąć w wielkiej donicy w stolicy Peru – bezcenne. Za wszystko inne zapłacicie kartą Revolut


Drogo czy tanio?

Ogólnie mogę napisać, że spośród tych 13 państw kontynentu południowo-amerykańskiego najtańsza okazała się Boliwia, najdroższy Urugwaj, a w porywach Chile.

posiłkami sprawa wygląda następująco (średni posiłek za porcję za osobę):

Peru, Wenezuela, Surinam $3 < Kolumbia, Ekwador, Boliwia, Paragwaj $4 < Gujana $5 < Brazylia $6 < Chile $8 < Argentyna $9 < Urugwaj $14

Piwo (0,5 litra lokalnego piwa):

Paragwaj, Kolumbia, Wenezuela – mniej niż $1 – najtaniej, zaś Boliwia $1,94 (Boliwia jest najtańszym krajem kontynentu, ale na piwo zdecydowanie nie opłaca się tam lecieć), najdroższe piwo jest w Urugwaju – $2,03

Benzyna (cena za litr):

Wenezuela $0,01! < Ekwador $0,44 < Boliwia $0,55 < Kolumbia $0,79 < pozostałe kraje bez istotnych różnic < Urugwaj $1,61

W przypadku Galapagos (Ekwador) – zmienia się kolejność na tej liście – Galapagos to bardzo droga miejscówka.


Bezpieczeństwo

Można by dużo mówić i się znowu rozpisywać. Czy faktycznie jest tak niebezpiecznie jak wszyscy mówią? Przejrzałam kilkanaście stron ze statystykami i to takich dotyczących bezpieczeństwa ogólnoświatowego, żeby Wam to lepiej zobrazować. I według liczby zabójstw na 100 000 mieszkańców (wybaczcie aż takie poważne statystyki) do najniebezpieczniejszych państw (miast) należą Brazylia (Porto Alegre), Meksyk (Meksyk), Wenezuela (Caracas), USA i Kolumbia (Cali). Zdecydowanie bezpieczniej możecie poczuć się w Chile, Urugwaju, Argentynie (z wyjątkiem Buenos Aires) i Paragwaju.

Jak to było u mnie? Najbardziej straszono mnie przed Kolumbią – całościowo, Ekwadorem – Quito i Brazylią – Rio de Janeiro.

Od Kolumbii zaczęłam podróż i miałam się na baczności, bo byłam zupełnym świeżakiem u Latynosów. Ale strach przeszedł mi zupełnie po 2 godzinach, a dodam, że wtedy jeszcze byłam bez współtowarzysza. Co prawda nie odwiedziłam Cali, które podobno jest najbardziej niebezpieczne, ale czułam się w Kolumbii zupełnie bezpiecznie, nie dostrzegłam ani tym bardziej nie odczułam powiewu żadnych między kartelowych zatarczek – i to nawet w samym słynnym poescobarowym Medellin. Ale nie odważyłabym się nocą (a chyba nawet w ciągu dnia) przechadzać po medellińskich slumsach. Widziałam je z poziomu kolejki teleferico, oczu oderwać nie mogłam, ale chociaż nie należę do bojaźliwych istot, zdrowy rozsądek trzymał mnie od tych slumsów na bezpieczną wysokość.

W Quito czułam się zupełnie bezpiecznie w dzień i w nocy. Może jedynie ciut mniej, kiedy z lotniska jechałam taksówką z kierowcą, który prawdopodobnie był daltonistą – ani razu nie zatrzymał się na czerwonym świetle. Poza tym Ekwador był super bezpieczny, chociaż moja podróż po nim była istnym freestylem – bo i było łapanie stopa i nocne spacery i delektowanie się ichniejszym alkoholem.

20190206_120559_HDR

patrząc na Quito ze szczytu wulkanu – było bezpiecznie

Najmniej pewnie czułam się w Brazylii, a dokładnie w Rio de Janeiro. Co prawda zmieniałam samolot w Porto Alegre, czyli tym najniebezpieczniejszym mieście Brazylii, a co za tym idzie i świata, i długi czas oczekiwania zmusił mnie do zagłębienia się w miejskich uliczkach Porto Alegre, nie czułam strachu. Ale może to przez to, że dopiero po powrocie do Europy zaczęłam analizować statystyki światowego bezpieczeństwa w wielkich aglomeracjach Brazylii.

cof_vivid

niestety – to bardzo częsty widok w Rio De Janeiro

Ale w Rio de Janeiro chodziłam już na ugiętych ze strachu nogach, w hotelu zostawiałam aparat i pieniądze i wszystkie dokumenty. Odważyłam się tylko na schowanie karty Revolut w staniku i zabraniu ze sobą telefonu, po uprzednim stworzeniu kopii zapasowej zdjęć z całej wyprawy. A i kiedy decydowałam się zrobić zdjęcie telefonem, trzymałam go tak mocno, aż pociła mi się ręka. Tak było przez pierwsze 2 dni. Chyba jeszcze w żadnym miejscu na świecie nie czułam się tak niepewnie. Raz – po usłyszeniu mrożących krew w żyłach historiach, jak to banda małoletnich Brazylijczyków z bronią napada białych turystów w biały dzień, na co ci zdesperowani oddają wszystko co mają cennego. Dwa – kilkukrotnie, podczas tych pierwszych dni w Rio, zostałam wzrokowo przybita do ściany, ziemi i drzewa przez grupę czarnoskórych młodocianych obywateli Rio, a raz nawet zostałam upomniana słynnym gestem f***, żebym nie próbowała ukradkiem patrzeć w stronę inną niż koniec mojego nosa.

Po dwóch dniach było już łatwiej, chociaż to właśnie po dwóch dniach zaczął się karnawał. Ulice były wypchane do granic możliwości przez przybyszy z całego świata. I myślę, że to właśnie ci przybysze, bliżsi mojemu sercu niż mieszkańcy Rio, bo też nie byli u siebie, dodali mi otuchy na tyle, że mniej kurczowo trzymałam telefon, a i dla karty Revolut znalazło się miejsce w kieszeni.

Zdaję sobie sprawę, że są wśród Was tacy, co uważają, że już i tak przegięłam zapuszczając się w bardzo nieznane obszary globu. I że brakuje mi tego wewnętrznie zaprogramowanego poczucia strachu. No cóż, różni są ludzie.

Ale jeśli zastanawiacie się czy lecieć do Ameryki Południowej czy nie względu na bezpieczeństwo – lećcie jak najbardziej. Jeśli zachowacie zdrowy rozsądek, nic złego Wam się tam nie stanie.

20190223_181946_HDR

stolica tanga była zupełnie bezpieczna nawet nocą


Jacy są ludzie?

Cudowni! Pomocni, przyjaźnie nastawieni i bezinteresowni. Tacy do przytulenia. Chociażby dla nich warto nauczyć się kilku słów po hiszpańsku. Radość w ich oczach, kiedy blondynka z Europy zawołała Buenos dias, zapamiętam na długo.

Kolejny raz sprawdziła się odwieczna prawda, że im się mniej posiada, tym lepiej i wyraźniej widać drugiego człowieka.

Aha. Nie liczcie na punktualność u Latynosów. Nigdzie! Ich ulubione słowo to mañana – czyli rano albo jutro w dosłownym tłumaczeniu, ale według nich, w bliżej nieokreślonym czasie. Ale to jest na ich sposób urocze.


Co zjeść lokalnego?

Osobiście tak nie mam, ale wierzę, że są tu wśród Was tacy, którzy podróżują głównie dla jedzenia. Ten punkt jest dla Was!

Argentyna: empanadas (coś na wzór nadziewanych różnościami pierogów), oczywiście yerba mate, chorizo (kiełbaska), argentyński angusowy stek, milanesa (prawie jak nasz schabowy), no i na koniec do popicia wino Malbec.

mde_vivid

stek argentyński

Boliwia: zupy warzywne, herbata z liści koki, salteña (coś podobnego do empanadas – nadziewane pierogi)

Brazylia: pastel (nadziewane ciasto), brigadeiros (pralinki), churrasco (grillowane kawałki mięsa) i do popicia najsłynniejszy latynoski drink – Caipirinha

Chile: zupy rybne, sopaipillas (kolejna odsłona pierogów), dania z owoców morza, do popicia Pisco Sour

Ekwador: głównie pstrąg, empanadas

Kolumbia: bandeja paisa (istne szaleństwo na talerzu: czerwona fasolka, wieprzowina, ryż, jajka, banany, arepa, black pudding – nie mogłam tego przełknąć), arepa (dodatek do większości dań przygotowany z mąki kukurydzianej z wodą)

Peru: ceviche, pieczona świnka morska, lomo saltado, alpaka w każdym wydaniu, chicharrones (smażone skwarki mięsa), Pisco Sour

dav_vivid

świnka morska – palce lizać

dav_vivid

alpaka – w postaci lomo saltado

Wenezuela: arepa

Urugwaj: yerba mate, kanapka chivito (bułka z wołowym stekiem, mozarellą, pomidorami, majonezem, czasem bekonem, szynką albo jajkiem) – czyli taki nasz burger

Poza tym w Ameryce Południowej popularna jest oczywiście kawa (zwłaszcza w Kolumbii, Brazylii i Ekwadorze), Dulce de Leche (coś jak nasz budyń) znane w Kolumbii, Wenezueli, Argentynie, Urugwaju i Brazylii. Wszędzie najecie się Platanos Fritos – smażone banany, ale nie znane nam słodkie, a wytrawne banany. Popularna też w Andach jest quinoa i liście koki, do żucia albo zaparzenia herbaty (pomagają w chorobie wysokościowej). A Peru słynie z ziemniaków (to właśnie stąd przywędrowały do Europy). Jest też słynna chicha (corn beer), która ma wiele odmian.

Kuchnia Ameryki Południowej jakoś specjalnie mnie nie urzekła. Jakbym miała wybierać pomiędzy krajami, najchętniej wróciłabym się objeść do Peru – wybaczcie mi alpaki i świnki morskie, naprawdę byłyście pyszne. Prawdziwym argentyńskim krwistym stekiem też bym nie pogardziła, tak samo jak Malbeciem. Ale przyznam się Wam, że nie raz u Latynosów musiałam sięgnąć po pizzę.


Co przywieźć do Europy?

Nie będzie to długa lista: kawa, kawa i jeszcze raz kawa. I czekolada z Ekwadoru. Może też być i argentyńskie wino, ale łatwo można je kupić w Europie. Yerba mate i specjalne kubeczki do jej zaparzania, jeśli znajdzie się miejsce w bagażu. Kolorowe chusty i obrusy z Boliwii. Albo wytwory z alpakowej wełny – ciepłe i tak milutkie w dotyku, że gdyby nie limit bagażowy i to, że latałam z kraju do kraju, cały mój bagaż składałby się z tej najprzyjemniejszej pod słońcem wełny. No i może ponczo z Peru.

Ale ja jak zwykle przywiozłam lodówkowe magnesy.

20190204_195143_HDR

jedno jest pewne – cokolwiek przywieziecie, będzie bardzo kolorowo

20190208_103522_HDR

cof_vivid


Mam ogromną nadzieję, że ten wpis nie tyle Wam się spodobał, co uznaliście go za skarbnicę wiedzy. Przyznam Wam się szczerze, że jeszcze żaden z poprzednich części mojego bloga nie kosztował mnie tyle godzin pracy. Dużo bym dała, żebym sama mogła natknąć się na coś podobnego jeszcze zanim wybrałam się do Ameryki Południowej. Następnym razem będę wiedziała gdzie zaglądnąć i liczę na to, że Wy i Wasi znajomi też!

Hasta luego! 🙂

0 komentarzy

Wyślij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *